Trudno mi przypuszczać, że w Kancelarii Prezydenta może panować tak niewiarygodny bałagan, więc mógł to być świadomy gest. Jeśliby tak było, oznaczałoby to, że prezydent wpisał się w obyczaj fatalny i niestety coraz bardziej w naszym życiu publicznym powszechny.

Obyczaj ten zamienia debatę publiczną w walkę na wyniszczenie, wzajemną eksterminację na kształt porachunków Hutu i Tutsi. Zanika pojęcie "przeciwnik" – jest tylko wróg, którego trzeba zniszczyć całkowicie, odebrać mu wszelkie prawa i zasługi. A rzeczywistość nie jest czarno biała. Zdarzają się bohaterowie, którzy w pewnych okresach życia pięknie się zasługiwali, a w innych robili rzeczy niegodne i szkodliwe. Adam Michnik jest takim właśnie przypadkiem.

Mało kto w podobnym stopniu jak on przyczynił się do odzyskania przez Polskę niepodległości i mało kto równie wolnej już Polsce zaszkodził, obsesyjnie usiłując narzucić jej swą zupełnie chybioną polityczną wizję, wedle zasady "cel uświęca środki". Nie ma sensu upraszczanie tej przedziwnej, tragicznej - śmiem twierdzić - biografii poprzez jej zakłamywanie.

Ktoś może powiedzieć: to właśnie środowisko Michnika, robiąc wariata ze Zbigniewa Herberta czy strącając w zapomnienie niemiłych sobie intelektualistów i opozycjonistów, zapoczątkowało taki obyczaj. Otóż właśnie dlatego byłoby niedobrze, gdyby powstało wrażenie, że prezydent Rzeczypospolitej postępuje tak samo.