Być może wrzawa wokół zagłuszania pielęgniarek rzeczywiście jest zawracaniem głowy, ale łatwiej byłoby w to uwierzyć, gdyby indagowani o to członkowie byłego rządu powiedzieli od razu, uczciwie: owszem, zagłuszaliśmy, bo jest taka procedura. Tymczasem zdobyli się na takie wyznanie po paru tygodniach kręcenia i odpowiadania na pytania dziennikarzy agresją.
Oczywiście, jaki pan, taki kram, trudno wiele wymagać od Jasińskiego czy Szczygły, skoro sam Jarosław Kaczyński na proste pytanie reaguje krzykiem o „niemieckim radiu, które nie powinno zajmować się wewnętrznymi sprawami Polski”, choć raptem tydzień wcześniej udzielił dziennikarzowi tego właśnie radia, i to w obecności pracownika równie „niemieckiego” tygodnika, obszernego wywiadu, o jak najbardziej polskich sprawach.
Obiektywy i mikrofony wyłapują bezlitośnie, że w Prawie i Sprawiedliwości panuje niezwykła nerwowość i stres. Pewnie nie wynikają one z obaw przed jakimiś wiszącymi w powietrzu pytaniami, tylko z ogólnej sytuacji partii (Platformie wystarczy wyrwać z PiS pięciu posłów, aby powstała większość do impeachmentu prezydenta), ale warto przypomnieć los Mariana Krzaklewskiego, który poległ na takim głupstwie, jak zwyczaj zbyt wysokiego zadzierania podbródka.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/02/17/podbrodek-kaczynskiego/]Skomentuj na blogu[/mail][/ramka]