W lasach otaczających wzgórze zamkowe gwardziści księcia Napierłukowicza przegnani z zamku po aferze barona Zrywina napadali na dzikich ludzi Jaroszołoma, nie czyniąc im wszakże wielkiej krzywdy, gdyż z natury swej miękcy byli, więc dzicy niespecjalnie się ich bali. Dzikich z kolei zajęcie ulubione stanowiło walenie w zamkowe wrota czym popadnie, to krzyżem, to trumną, to pomnikiem. Lano na nich smołę, walono z kusz w co ładniejsze buzie, ale sytuacja w królestwie, jak twierdzili znawcy tematu, była zabetonowana.

Znawcy siedzieli, rzecz jasna, na zamku, gdzie w blasku żyrandoli grzali się winem z rycerzami króla Donalda. Ten potrafił zadbać, by zabawa była przednia. A to bon motem rzucił takim, by go zrozumieli nawet w ostatniej wiosce. A to brwi zmarszczył groźnie, by zaraz potem śmiać się z wystraszonych do rozpuku. Gdy zaś był w humorze najprzedniejszym, stawał na tronie z kielichem i wołał: "Cisza! Chcę coś powiedzieć po ludzku. Tak po ludzku to wam powiem, że nie mam z kim przegrać!". Owacjom nie było końca.

Czasem organizowano na zamku spotkania z heroldami. Mogli pytać o wszystko, byle nie o zamek. Pytali więc o sytuację w lesie. "Co król sądzi o głupim liście Jaroszołoma? A czy Jaroszołom nie chory, że o zmarłym bracie wspomina? A kiedy trafi do lochu i kto dostanie wyłączność na zdjęcia?". Potem rozjeżdżali się po królestwie, rozwijali papierowe zwoje i głosili smutną nowinę: "Jakże śmieszni dla naszego króla są dzicy ludzie. Jakże niezrozumiałym jest, że Jaroszołom nie porusza kwestii rosnącego zadłużenia. Jakże boimy się Jaroszołoma, z którego możemy drzeć łacha, i jakże przyjaznym jest nam król Donald, z którego nie możemy". Gwardziści Napierłukowicza wzdychali wtedy ciężko i załamywali ręce: "Patrz pan, książę twoja brać, że też tak słabą opozycją Pan Bóg nas pokarał...". I wracali gonić dzikich.

Tak mijały lata. Za zachodnią granicą królestwa ludzie stawiali wille z basenami i podwodnym Internetem, za wschodnią bieda z nędzą budowały głodną armię, ale to król Donald wciąż urządzał najlepsze zabawy.