Czytelnicy rubryk ekonomicznych dowiedzieli się nieco więcej: nasz zdumiewająco wysoki wzrost nakręcony jest głównie wysokim popytem wewnętrznym. Podczas gdy inne narody, postraszone kryzysem, zaczęły się ograniczać, oszczędzać, Polacy wręcz przeciwnie.

Jest to sytuacja, o której Zachód może tylko marzyć: Polacy nie przyjmują do wiadomości żadnego kryzysu, nie dopuszczają, że cokolwiek może pójść źle. I tu jest sedno sukcesu rządu zasługującego faktycznie na podziw. W kraj uchodzący za malkontencki zdołał on tchnąć optymizm graniczący z beztroską.

Jednocześnie, wedle raportu InfoMonitora, suma tzw. złych długów Polaków przekroczyła 25 miliardów złotych; w ciągu ostatniego roku wzrosły one więc o 75 proc., a w ciągu dwóch lat – aż trzykrotnie. Trzeba podkreślić, że wbrew niektórym mediom, które dane te przekręciły, mowa tu nie o kredytach w ogóle, lecz o zobowiązaniach zagrożonych i innych zaległościach finansowych niespłacanych bądź spłacanych z opóźnieniem i kłopotami. Ten kłopot dotyczy już 2 milionów osób.

Wszystko da się znieść, dopóki kredytobiorcy mają z czego spłacać raty. Jednak byle podmuch kryzysu może poruszyć lawinę. Zresztą wystarczy nawet, by złe długi rosły w tempie dotychczasowym, a za rok niespłacane kredyty będą nieporównanie większe.

Nasz sukces podszyty jest grozą.