Ubiegłotygodniowe wystąpienie Leszka Jażdżewskiego, które poprzedziło wykład Donalda Tuska, wielu komentatorów i obserwatorów polskiej sceny politycznej zakwalifikowało jako atak na Kościół. Walczący o rozdział państwa od Kościoła Jażdżewski wytoczył ciężkie działa. Pieniądze, władza, krzywdzenie dzieci i ukrywanie pedofilów – hasła te zapewne trafią do jakiejś części społeczeństwa i – przynajmniej na kilka dni – staną się przedmiotem debaty publicznej. Od mocnych słów naczelnego „Liberte!" zdążyli już odciąć się politycy Koalicji Europejskiej z Grzegorzem Schetyną na czele. Dystansuje się również szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Ale, gdy spojrzeć wstecz na kilka ruchów szeroko pojmowanej opozycji, do której należą nie tylko formacje tworzące KE, ale także Robert Biedroń, i całkiem spore grono publicystów, którzy nie kryją swych politycznych sympatii, okaże się, że słowa szefa „Liberte!" są elementem dobrze przemyślanej strategii.
Czytaj także: Bezbożne dziecię Palikota
Nieco przygasłe już dyskusje o konieczności wyprowadzenia religii ze szkół połączone z działaniami poszczególnych samorządów (obecna np. w stolicy kwestia redukcji liczby godzin religii z dwóch do jednej lub dążenia władz Krakowa, by katecheza odbywała się na pierwszej bądź ostatniej godzinie), czy podpisanie przez Rafała Trzaskowskiego deklaracji LGBT+ również spotkały się z dezaprobatą Schetyny i Kosiniaka-Kamysza. Z drugiej strony była również reakcja hierarchii kościelnej, a także zdecydowana i mocna lidera PiS, który nie od dziś kreuje się na jedynego obrońcę Kościoła.
Strategia przyjęta przez opozycję wydaje się być prosta: sprowokować biskupów, za wszelką cenę wepchnąć Kościół w objęcia Jarosława Kaczyńskiego i udowodnić, że – jak to przed laty określił śp. bp Tadeusz Pieronek – „Episkopat jest zaczadzony PiS-em". Wszak i dziś są biskupi, którzy publicznie mówią liderowi PiS, że jego sukcesy „są także naszymi sukcesami". Narracja o tym, że Kościół jest w sojuszu z partią rządzącą trafia na podatny grunt. I wielu przypadkach nie ogranicza się tylko do agresji słownej, ale pociąga za sobą także akty wandalizmu czy profanacji miejsc świętych. Zaczyna obowiązywać prosta zasada: „przyjaciele naszych wrogów są również naszymi wrogami".
Ale próby zastawienia swoistej pułapki na Kościół i wciąganie go do politycznych rozgrywek nie są nowym zjawiskiem, nie dotyczą jednej formacji politycznej. Medal bowiem zawsze ma dwie strony. Ci sami politycy nie wahają się krytykować biskupów, gdy stają po stronie tych, którzy walczą o większą ochronę życia nienarodzonych i ci sami politycy klaszczą, gdy upominają się o uchodźców. Ci sami politycy ustawiają się w roli obrońców wiary, praw rodziny, itp., ale ci sami tolerują tych, którzy mówią o „Polsce dla Polaków", i wstydliwie chowają w szufladach niewygodne projekty ustaw.