Na razie nic nie wskazuje jednak na to, by miał się zdarzyć Budapeszt w Warszawie. Ani Jarosław Kaczyński nie jest Viktorem Orbanem, ani Donald Tusk nie jest Ferencem Gyurcsányem, którego węgierski premier rozłożył na łopatki.

Prawdziwy problem leży gdzie indziej. Jest w nas. Polscy wyborcy wcale nie czekają na polityka, który zaproponuje im kurację wstrząsową, podejmie niepopularne decyzje i pójdzie pod prąd międzynarodowej opinii publicznej.

Niedawno zaproponowano nam ciepłą wodę w kranie. Dostaliśmy letnią i co? Większość z nas jest zadowolona. Letnia woda, sukcesy Justyny Kowalczyk i tanie igrzyska politycznych kogutów w telewizji w zupełności nam wystarczają. Mamy więc to, na co zasługujemy.