Plan był taki, jak przed każdymi wyborami — sztab PiS próbował ukryć kontrowersyjnego wiceprezesa partii Antoniego Macierewicza, który odstręcza centrowych wyborców. Jego wygłaszane z pełnym przekonaniem tyrady o zamachu w Smoleńsku, wybuchach na pokładzie tupolewa i o osobach, które przeżyły tragedię, zawsze ciągnęły notowania PiS w dół.
Tyle, że — jak zawsze — Macierewicz schować się nie dał. W samym środku kampanii, ku zdumieniu sztabu PiS, oznajmił, że w rocznicę katastrofy opublikuje swój kolejny raport smoleński. Z samych zapowiedzi Macierewicza („Nie ma wątpliwości, że mieliśmy do czynienia ze zbrodnią") można wnosić, że po publikacji sztab PiS będzie miał pełne ręce roboty.
Dziś jeszcze, choć z wielkim trudem, sztabowcy powstrzymują smoleński temperament Jarosława Kaczyńskiego. Zdają sobie sprawę, że jeśli radykalna retoryka smoleńska zdominuje kampanię wyborczą, to odbije się to na wyniku PiS. A przecież partia po raz pierwszy od 2005 r. ma realną szansę na zwycięstwo z PO — tyle że do tego potrzebni są nie tylko wyznawcy Macierewicza, ale także spora doza wyborców centrowych.
Sztabowcy PiS zdają sobie sprawę, że tyrady Macierewicza to wymarzona amunicja dla Platformy.
Tyle, że nie są w stanie nic z tym zrobić. Macierewicz sprywatyzował smoleński zespół parlamentarny PiS i przekształcił go w wehikuł do promocji samego siebie.