Bo przecież Rosjanie z niepokojem czekają na to, co może przynieść dewaluacja rubla. Trzeba było więc na nich działać kojąco i uspokajająco.
Rosyjski prezydent starał się zatem rozładowywać wszelkie napięcia. Tryskał dobrym humorem i nie stronił od żartów. I zarazem próbował pokazać się jako polityk, któremu nieobca jest wrażliwość wobec niedoli zwykłego człowieka.
Te chwyty to stały zabieg wizerunkowy gospodarza Kremla. A jaka kryje się za tym treść? O nią było dość trudno. Putin przede wszystkim uchylał się od odpowiedzi na kłopotliwe pytania. Momentami po prostu „rżnął głupa", jak wtedy, kiedy oświadczył, że nie wie, jaka jest wysokość pensji nie tylko szefów wielkich przedsiębiorstw państwowych, ale i jego samego.
Były jednak momenty, gdy robiło się groźnie. Kiedy ukraiński dziennikarz podjął temat zbrojnej rosyjskiej interwencji w obwodach donieckim i ługańskim, usłyszał od Putina, że to Kijów prowadzi tam brutalną operację przeciwko powstańcom ludowym, w której w dodatku giną niewinni, spełniający swoje zawodowe obowiązki reporterzy rosyjscy, więc Moskwa w tej sprawie nie będzie stać z boku.
Z kolei dziennikarzowi BBC gospodarz Kremla oznajmił, że Rosja nie ponosi żadnej winy z powodu obecnej zimnowojennej atmosfery międzynarodowej. I powtórzył swoją starą śpiewkę o tym, że to Zachód jest agresywny. Według Putina Rosja po prostu ponosi konsekwencje tego, że chroniąc swoją suwerenność, się broni.