Zaklinanie rzeczywistości na niewiele się zda – dyplomaci są od miesięcy bezradni. Nic nie wskazuje na to, by separatyści wspierani przez Rosję mieli zamiar trzymać się wrześniowych ustaleń z Mińska dotyczących linii demarkacyjnej. I nic nie przemawia za tym, żeby szykowali się do podania ręki żołnierzom ukraińskim i miłej wymiany koszulek po zakończeniu walk.
Ten konflikt będzie trwał, bo Kreml nie zrealizował swojego celu, nie podporządkował sobie Ukrainy. To on jest agresorem, rosyjscy żołnierze są na terytorium sąsiada i ostrzeliwują jego żołnierzy. Temu nie zaprzecza żadne państwo zachodnie, nawet te, które najchętniej już jutro zniosłyby sankcje wobec Moskwy. Nikt też nie ma wątpliwości, że Rosja dostarcza nowoczesne uzbrojenie separatystom ze wschodniej Ukrainy.
Skąd więc opory przed wsparciem drugiej strony, która jest ofiarą nasilającej się agresji z zagranicy? Przede wszystkim z lęku przed rozdrażnieniem Rosji.
Ona jest jednak permanentnie rozdrażniona z powodu Ukrainy, wysłanie Ukraińcom amunicji czy karabinów snajperskich nic tu nie zmieni.
Przecież nikt (no po tekście w naszej gazecie Zbigniewa Bujaka trzeba chyba powiedzieć, że prawie nikt) nie zamierza wchodzić w otwarty konflikt zbrojny z Rosją, wysyłając swoich żołnierzy na front w Donbasie.