Według wyliczeń Bloomberga kraje o najwyższym udziale zadłużenia zagranicznego do PKB to Turcja, Węgry i Polska. Zadłużenie zagraniczne Rzeczpospolitej Polskiej to aż 55,6 proc. PKB. Oznacza to, że nasza gospodarka jest bardzo wrażliwa na zawirowania na światowych rynkach kapitałowych. Wystarczy, że kapitał uzna, że bardziej opłaca się inwestować w obligacje innego kraju (które będą bardziej rentowne), a zaczną się problemy.
Od Polski, wśród krajów rozwijających się, bardziej narażone na kaprysy kapitału są tylko Turcja (której dług zagraniczny wynosi 67,6 proc. PKB) i Węgry (których dług to 63,8 proc. PKB). Wszystkie te kraje mają dług na tyle wysokim poziomie, że wystarczy jedna decyzja FED, by obsługa zadłużenia zaczęła stanowić problem – a taką decyzją FED może być podwyżka stóp procentowych w USA, która wraz ze zrzuceniem bomby bilansowej mogłaby spowolnić płynność globalnych finansów.
Jak twierdzi Bloomberg, gospodarki krajów rozwijających się będą miały spłacić lub refinansować w przyszłym roku 249 mld dolarów. To pokłosie dość beztroskiego zadłużania się w ostatnich latach, w których zaciąganiu tanich kredytów nie towarzyszyła refleksja dotycząca azjatyckiego kryzysu finansowego końca lat 90-tych czy bankructwa Argentyny na początku stulecia i jej ciągłe problemy.
Polskie obligacje, póki co, zachowują się stabilnie. Jednak rośnie rentowność obligacji 10-letnich USA, co może skłonić inwestorów do zmiany kierunku strumienia pieniędzy niezależnie od wciąż przyzwoitych wyników makroekonomicznych Polski. A gdy kapitał powędruje do USA, to by go ściągnąć z powrotem trzeba będzie znów proponować wyższe oprocentowanie. Co znacząco odbije się na kosztach obsługi zadłużenia – w budżecie na 2018 roku wynoszą one 30 mld złotych, więcej niż koszt programu 500 plus.