Eksplozja cen i zalew biurokracji. Z czym zmagają się powodzianie

Usługi budowlane zdrożały dwukrotnie, brakuje inżynierów z uprawnieniami, powodzianie nie są w stanie przebić się przez gąszcz formalnych wymogów. Wielu myśli o ponownym wyjeździe „do Niemca czy Hiszpana”.

Publikacja: 27.11.2024 05:20

Lądek-Zdrój dwa dni po przejściu przez miasto fali powodziowej, 17 września 2024 r.

Lądek-Zdrój dwa dni po przejściu przez miasto fali powodziowej, 17 września 2024 r.

Foto: Shutterstock

Podczas usuwania skutków powodzi sprawdza się prawo Koźmińskiego (profesora zarządzania i autora tekstów publicystycznych w „Rzeczpospolitej”), który mówi, że każda organizacja działa tak źle, jak tylko może. Na tle totalnej niemocy państwa w kwestii ogarnięcia pomocy dla 72 tys. pokrzywdzonych gospodarstw domowych pozytywnie wyróżnia się wojsko, a szczególnie WOT, czyli tzw. terytorialsi.

Czytaj więcej

Dymisja wojewody dolnośląskiego. Chodzi o reakcję na powódź

Moja relacja nie obejmuje wszystkiego. Pomoc dla wsi położonych wzdłuż rzeki Biała Lądecka nie była tak szeroko dostępna jak dla Lądka-Zdroju. Nawet wojsko dotarło tam później i dopiero teraz, pod koniec listopada, w wielu domach usuwany jest szlam popowodziowy. Czynię to zastrzeżenie, by czytelnicy z terenów powodziowych nie zarzucili mi nadmiernego optymizmu, a z reszty Polski, by uwzględnili, że mówię o samym mieście, w którym mieszkam.

Szlam i pryzma

Praktycznie tuż po powodzi w zalanych miastach pojawili się żołnierze i żołnierki oraz strażacy – najpierw do ochrony (nie było prądu i zdarzały się kradzieże w mieszkaniach i domach), a potem do pomocy. Kierowane przez dowódców drużyny WOT wchodziły do piwnic i domów, wynosiły wiadrami tony szlamu popowodziowego i zalane przedmioty. Na ulice, a potem do kontenerów trafić musiało wszystko, co zostało zalane, a więc wszystko, co w domach, sklepach, restauracjach znajdowało się do 1,5 m nad ziemią i poniżej, w piwnicach i przyziemiach. Do końca września pryzma śmieci pod miastem wyglądała, jakby między górami wyrósł jeszcze jeden szczyt.

Obok żołnierzy i strażaków do miasta przybyli wolontariusze (w tym sporo gapiów robiących sobie zdjęcia do mediów społecznościowych) oraz dziennikarze. Na tle harujących bez wytchnienia żołnierzy, strażaków i mieszkańców każda inna grupa wypadała słabo, choć trzeba docenić dobrą wolę. Kiedy jednak przypomnę sobie młodego Polaka z Wielkiej Brytanii, który parę dni po powodzi przyjechał, jak sam mówił, „pomóc jakiejś starszej pani zrobić zakupy”, i szukał „koordynatorów” w zrujnowanym mieście, to nie dziwię się irytacji ciężko pracujących przy wyrzucaniu gruzu, którzy rzucali czasem nieparlamentarne słowa w stronę takich obserwatorów. Chyba że przyjezdni bez gadania zabierali się za łopatę, taczki albo za miotłę.

Czytaj więcej

Umorzenie kredytu na rok. Znamy warunki pomocy dla powodzian

W październiku już nie było na lądeckim rynku obiadów World Central Kitchen, pojawiły się natomiast obok cmentarza dwa kontenery Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy – jeden z toaletami i prysznicami, drugi z pralkami i suszarkami. Działały do końca października. Na rynku wojskowa garkuchnia wydawała posiłki żołnierzom, wolontariuszom i mieszkańcom do połowy listopada.

Wojsko (WOT z różnych regionów) działa cały czas i wciąż ma ręce pełne roboty (także administracyjnej i logistycznej), a wykazuje tak wiele empatii dla powodzian, że psycholodzy mogliby się od nich uczyć. Ludzie boją się, co będzie, kiedy wojsko nas opuści.

Formalności topią nadzieję

Trauma i PTSD [zespół stresu pourazowego – red.] po powodzi to nic wobec traumy załatwiania formalności. Wnioski o zasiłek składa się tylko osobiście w lokalnym OPS-ie, który nie ma mocy przerobowych, więc został zasilony pracownikami OPS-ów z całej Polski. W ślad za każdym wnioskiem o 2 tys. zł za zalaną piwnicę i 8 tys. zł za zalane mieszkanie idą kontrole OPS-u na miejscu – często prowadzone przez osoby z Gdańska czy Warszawy, nieznające lokalnych warunków. A założeniem każdego kontrolującego jest, że powodzianie oszukują. Kontrole są więc wnikliwe i nie zawsze uprzejme.

Wnioski o tzw. tuskowe też przyjmuje OPS i działa według podobnego schematu co przy zasiłku. Wzmożenie prac nastąpiło po 15 listopada, kiedy okazało się, że dwa miesiące po powodzi nikt nie dostał tych obiecanych przez premiera pieniędzy na odbudowę. Teraz ruszyły w teren kontrole OPS, które szacują, ile się powodzianom należy. Raczej nikt nie dostanie 100 ani 200 tysięcy złotych, bo coś tam zawsze z domostwa się zachowało. Jeden z pierwszych wniosków zakwalifikowanych do wypłaty został oszacowany na 12 proc. poniesionych strat, a więc powodzianin otrzyma 12 tys. zł „tuskowego”. Oczywiście pełną kwotę będzie musiał rozliczyć rachunkami na zakupy budowlane. Żadnych standardów szacowania, wytycznych – niczego takiego nie ma. Może poza jednym, że skoro powodzianie na pewno oszukują, to trzeba im dawać jak najmniej.

Czytaj więcej

Powodzianie dostaną kolejny pakiet wsparcia. Rząd przyjął projekt

Przy lądeckiej ulicy Wiejskiej biegnącej wzdłuż rzeki krajobraz nie do poznania. Wieczór chłodny, listopadowy. Nad brzegiem stoi mężczyzna w sile wieku w szortach i podkoszulku (wyglądających na piżamę) i płacze. Zagaduję. Mówi, że nie może spać, ciągle tu przychodzi sprawdzić, czy woda znów wzbiera. Uspakajam, że to minęło. Trzęsącym się głosem pyta, czy chcę zobaczyć jego dom, i wskazuje na uszkodzony budynek, w którym mieszka. Nie jestem psychologiem, ale widzę, że pomoc jest niezbędna. W mieście jest psycholog, trzeba się zapisać. Są też broszurki elegancko wydane na kredowym papierze przez Operację Feniks „Jak rozmawiać z dziećmi o powodzi”. Leżą w OPS, jakoś nikt ich nie bierze.

Codzienność z darami

Setki poszkodowanych, często starszych schorowanych ludzi, albo rodzin z dziećmi mieszkają u znajomych lub u rodziny. To już trzeci miesiąc. Część otrzymała łóżka w ośrodku wczasowym, który przez ostatnie dwa lata gościł uchodźców z Ukrainy.

Gotowanie to raczej podgrzewanie konserw z darów od Caritasu na kuchence elektrycznej, też z darów. Dogrzewanie słoneczkiem z darów, sprzątanie w kaloszach z darów i przy pomocy darowanych łopat i mioteł. Na hasło, że ktoś przysłał do Lądka całego tira z drzwiami, pod punktem wydawania darów ustawia się kolejka, trwają zapisy, pojawiają się kłótnie, czy ktoś nie bierze za dużo stolarki, czy mu tyle potrzeba? Pewnie nie potrzeba, ale dla powodzian to jedyna rozrywka, jaką im tu zafundowano – bieganie do parafii po dary od Caritasu i do wojska (tak się u nas mówi, ale wojsko tylko je wydaje i pilnuje porządku) po resztę – od szczoteczek do zębów po zaprawę murarską, w zależności od tego, co akurat przyszło.

Woda w kranie już nadaje się do picia, ale na każdym rogu ulicy stoi tyle wody w plastikowych butelkach z darów, że trzeba brać i pić, bo za chwilę wszystko zamarznie. W budynkach pracują osuszacze, ogrzewnice (taki sprzęt można wypożyczyć od wojska). Tak wygląda popowodziowa codzienność.

Biznes bez pomocy

Lokalny biznes nie dostał wsparcia. Dino, Rema, Rossmann i Pepco odbudowały swoje zalane sklepy w dwa miesiące i już trwa tam handel. Lokalna lądecka piekarnia, pizzeria, kawiarnie i sklepiki w rynku nie działają i nie wiadomo, kiedy ruszą i czy kiedykolwiek? Cała północna pierzeja zabytkowego, barokowego rynku jest zagrożona zawaleniem. Wystarczy zajrzeć do środka, przez otwarte drzwi, by się przekonać, jak woda poprzestawiała tam mury. A jednak na piętrze palą się światła. Ludzie się nie wynoszą, choć budynek jest uszkodzony.

Tak można żyć przez dwa, trzy miesiące, ale cierpliwość się kończy. Wielu mieszkańców najgorszą ekonomicznie dla Lądka końcówkę XX wieku spędziło za granicą. Pracowali, zarobili, potem wrócili, założyli tu biznesy, rodziny. Po powodzi pakują manatki i chcą wracać „do Niemca albo do Hiszpana”.

W matni biurokracji

Odbudowa uszkodzonego powodzią budynku wymaga przejścia całej procedury wymaganej prawem budowlanym. A ta ani nie jest tania, łatwa, ani prędka. Przepisy budowlane są kompletnie nieprzystosowane do sytuacji klęski żywiołowej. Żeby się odbudować, trzeba mieć komplet aktualnych dokumentów i projekt budowlany, by wystąpić o pozwolenie na budowę. Ciekawe, czemu nikt takich kompletów dokumentów jeszcze nie złożył…

Ludzie nie mają domu, ale nie mają też pieniędzy na architekta, konstruktora, instalatora. Nie mają siły na urzędy. Często nie mają samochodu (bo zabrała powódź), by dojechać do starostwa powiatowego, gdzie składa się wnioski budowlane (komunikacja publiczna w Kotlinie Kłodzkiej to odwieczny temat do narzekania). Nieprędko ruszy odbudowa, zwłaszcza zabytkowych kamienic, ale ten wątek chętnie opiszę innym razem.

Pamiętamy słynną wypowiedź premiera Cimoszewicza do powodzian w 1997 roku, że trzeba się było ubezpieczyć. No, nie jestem pewna… Przede wszystkim, nie wszystkie polisy na mieszkanie obejmują powódź. Jeśli ktoś nie zwrócił na to uwagi, to pozostał bez asekuracji.

Ubezpieczyciele niektórym powodzianom wypłacili szybko odszkodowanie, które stanowi ułamek rzeczywistej szkody. Ktoś dostał 25 tys. zł z Warty za szkody w 45-metrowym mieszkaniu, z którego zostały same ściany. Wziął, bo dodał w wyobraźni 100 tys. „tuskowego” i uznał, że tyle starczy. Wszędzie działali rzeczoznawcy, którzy wyceniali straty z wielką dokładnością, jednak pierwsze wypłaty były niewielkie. Trzeba się było odwoływać, nawet kilkukrotnie. Żaden z ubezpieczycieli nie zaproponował poszkodowanym, żeby wynajęli sobie mieszkanie na czas remontu, którego czynsz pokryje polisa.

Eksperyment wolnorynkowy

Kotlina Kłodzka po powodzi to klasyczny eksperyment wolnorynkowy. Popyt na usługi budowlane wzrósł z dnia na dzień, w związku z tym ceny poszybowały w górę. Dwukrotny wzrost w stosunku do cen z początku września to standard, a bywa więcej. W dodatku brakuje budowlańców, inżynierów z uprawnieniami, architektów, konstruktorów. Wymienione specjalności są w Polsce licencjonowane, dlatego żaden konstruktor nie podpisze szybko decyzji o dopuszczeniu budynku wielorodzinnego do użytkowania po powodzi. Musi go wpierw zbadać osobiście. A taki dokument jest wymagany prawem i wspólnoty muszą go mieć w dokumentacji.

Lokalnymi siłami nie da się wypełnić przepisu z powodu braku osób uprawnionych do wydawania takich ekspertyz. Zatrudnienie przyjezdnych podraża usługę.

Nadciąga generał Mróz

Najpiękniej położone osiedle mieszkaniowe w Lądku-Zdroju, Słoneczne, powstało po powodzi z 1997 r. Miasto dało i uzbroiło teren, na którym zbudowano domy dla powodzian przy pomocy kilku zaangażowanych fundacji. Poszło szybko, sprawnie, nie było przeszkód formalnych, a czasy były przecież ekonomicznie o wiele trudniejsze. Ludzie to pamiętają i dziwią się, że teraz, kiedy Polska jest liderem wzrostu gospodarczego w Europie, państwo nie potrafi pomóc garstce powodzian?

Niedawno minister Marcin Kierwiński informował o 350 mln zł wypłaconych 72 tys. poszkodowanych gospodarstw domowych. Wypada po niespełna 5 tys. na rodzinę. Nie chcę pisać o zaangażowaniu pełnomocnika rządu ds. odbudowy po powodzi, bo sam to robi najlepiej na platformie X, ale z powodzianami się nie spotyka. Szkoda, że za kilka dni jego rola się skończy, kiedy odbudową, a raczej całkowitą destrukcją tego, czego nie zdołała zniszczyć powódź, zajmie się szybki i skuteczny pełnomocnik ds. odbudowy – generał Mróz.

Ewa Barlik była dziennikarką „Rzeczpospolitej”, obecnie mieszka w Lądku-Zdroju.

Gospodarka
Amerykański kredyt 20 mld dol. dla Ukrainy spłaci Putin
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Polacy mają dość klimatycznych radykałów
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Jak pogodzić Europejski Zielony Ład z konkurencyjnością gospodarki?
Gospodarka
Ireneusz Dąbrowski, RPP: Rząd sam sobie skomplikował sytuację
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Gospodarka
Ile pieniędzy potrzeba Ukrainie na wojnę w 2025 roku? Fitch policzył