Nasz kraj jest największym beneficjentem unijnej polityki spójności: na lata 2014–2020 przyznano nam 78 mld euro. Jednak proces uruchamiania programów jest tak powolny, że z tej puli wypłacono dopiero 1 proc. To może stać się argumentem dla tych, którzy chcą ograniczenia polityki spójności w przyszłości.
– Słychać argumenty płatników netto do unijnego budżetu, że w niektórych kategoriach są pieniądze niewydane, a w innych, gdzie bardzo ich potrzeba, nie ma wystarczających środków. Może więc dokonać przesunięć – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Jan Olbrycht, eurodeputowany PO, członek Komisji Budżetowej Parlamentu Europejskiego.
Na co potrzeba kasy
Chodzi przede wszystkim o bardzo teraz potrzebne pieniądze na migrację: czy to programy przyjmowania uchodźców, czy też pomocy państwom trzecim, z których imigranci pochodzą. Z prawnego punktu widzenia takich zmian nie można jednak dokonać, bo tzw. koperty narodowe, czyli wynegocjowane sumy z polityki spójności dla poszczególnych państw, są nie do ruszenia.
– Prawo prawem, a praktyka praktyką. Jeśli pieniądze nie będą skutecznie wydawane, to wtedy będzie można je przesunąć na inne cele – mówi Olbrycht. Komisja Europejska w przeszłości bardzo pomagała biedniejszym państwom w wydawaniu pieniędzy, żeby udowodnić płatnikom, że polityka spójności jest potrzebna. Teraz nie musi już mieć takiej determinacji, bo wie, że niewydane pieniądze przydadzą się gdzie indziej.
Zmiany w budżecie Unii
Pierwszy krok w tym kierunku już zrobiono. W projekcie budżetu na 2017 r. zmniejszono, w porównaniu z 2016 rokiem, o 5,4 proc. zobowiązania w polityce spójności, a zwiększono o 4,9 proc. na politykę imigracyjną i o 9 proc. na konkurencyjność i wzrost, z której to kategorii korzystają państwa lepiej rozwinięte gospodarczo.