Miłość i nienawiść Moskwy i Mińska trwa już od lat. – To, co widzimy, to zniecierpliwienie krnąbrnością Łukaszenki, który żyje przecież i utrzymuje się u władzy de facto za pieniądze Kremla. Putin stwierdził, że nie może już dłużej na takich zasadach dopłacać 15 proc. rocznie do białoruskiego budżetu – mówi „Rz” białoruski analityk i opozycjonista Jarosław Romanczuk.
Rosja nie jest gotowa wypuścić Białorusi ze swojej strefy wpływów. By, jak twierdzą co bardziej nacjonalistyczni komentatorzy, „nie obudzić się rano z granicą NATO pod Smoleńskiem”. – Termin gazowej wojny też nie jest przypadkowy. Sprawa była dobrze przemyślana. Moskwa zdecydowała się na spór z Białorusią, ale nie chce go zostawiać na zimowe miesiące, kiedy ewentualne przerwy w dostawach byłyby dla europejskich odbiorców dużo bardziej dotkliwe – ocenia rosyjski politolog Aleksiej Makarkin.
Łukaszence świadomość, że na Białorusi nie ma dla niego alternatywy jako partnera Moskwy, dodawała skrzydeł. Dlatego szedł na całość, kategorycznie odmawiając uznania niezależności Abchazji i Osetii Południowej, flirtując z UE i w końcu – co rozwścieczyło Kreml do białości – blokując podpisanie unii celnej Moskwy, Astany i Mińska oraz żądając zwolnienia z opłat celnych za rosyjską ropę. Teraz Moskwa wysyła mu sygnał ostrzegawczy. „Zachęcona udaną akcją wychowawczą wobec Ukrainy Moskwa zaczyna wychowywać Łukaszenkę” – pisze rosyjska ekonomistka Irina Jasina na łamach „Forbes Russia”. Przede wszystkim na korzyść Rosjan działa sytuacja wewnętrzna – zbliżający się termin wyborów prezydenckich na Białorusi, wypadających pod koniec stycznia przyszłego roku. – To jest główny katalizator tej rozgrywki – uważa Romanczuk.
Łukaszenko już zaczął nieoficjalną kampanię wyborczą, w której kreuje się jako główny obrońca białoruskich interesów przed zachłanną Moskwą. Ataki ze wschodu tylko pozornie mu w tym pomagają. – Czekanie do stycznia może być dla niego brzemienne w skutki, bo ostatnie rezerwy szybko się kończą i lada dzień Białorusini boleśnie odczują brak ekonomicznego wsparcia – tłumaczy Romanczuk. Jest przekonany, że Moskwa szykuje następne odsłony – od początku lipca zaczną się, jego zdaniem, kolejne problemy.
Według Romanczuka Moskwa ma jeszcze jeden argument. – W ekstremalnym wariancie może nie uznać wyników wyborów. A sojusz Rosji, UE i białoruskiej opozycji to spełnienie najgorszych koszmarów Łukaszenki – ocenia.