Komunikat Komisji w sprawie efektywnego wykorzystania zasobów naturalnych nie pozostawia złudzeń: za dziesięć lat na europejskim rynku szansę będą miały tylko te produkty, które powietrze, wodę, surowce i energię elektryczną wykorzystują w jak najmniejszym stopniu. Pozostałe mają być drogie – lub zakazane.
Podstawowym sposobem na realizację tych celów ma być rozszerzenie zakresu obowiązywania dyrektywy ekoprojektowej. Dziś dotyczy ona głównie produktów wykorzystujących energię elektryczną – ich producenci są zobowiązani wytwarzać je w taki sposób, by zarówno cykl produkcyjny, jak i samo urządzenie były energooszczędne.
Po zmianach produkty szanować mają nie tylko energię, ale i inne zasoby. Bruksela do 2020 r. wprowadzi specjalne normy dotyczące środowiskowych skutków korzystania z poszczególnych urządzeń. Te, które dopuszczalne normy przekroczą, będą musiały z rynku zniknąć. Reszta przetrwa, ale też nie będzie miała zagwarantowanego sukcesu. Unia chce bowiem wprowadzić również „sygnały cenowe", które skłonią konsumentów do wybierania produktów najbardziej oszczędnych. Z komunikatu jasno wynika, że pod koniec dekady wpływy z podatków środowiskowych mają mieć znacznie większy udział w ogólnych dochodach podatkowych niż obecnie.
Inne pomysły Unii też są ambitne: chodzi m. in. o zmniejszenie ilości marnotrawionej wody i żywności, zwiększenie ilości odzyskiwanych surowców, ograniczenie emisji gazów cieplarnianych przez branżę transportową czy likwidację składowisk odpadów.
Eksperci z niemieckiego ośrodka Centrum für Europäische Politik mają poważne zastrzeżenia do planowanych metod. Jak twierdzą, rozszerzanie dyrektywy ekoprojektowej to wylewanie dziecka z kąpielą – ich zdaniem nie każdy sposób korzystania z zasobów naturalnych oznacza szkody dla środowiska i innych podmiotów. Zamiast więc wprowadzać ogólne przepisy, Unia powinna się skupić na tych branżach, w których szkody są ewidentne.