Chiny i Japonia kontynuują walkę na froncie dyplomatycznym. Chiny po wizycie prezydenta Obamy m.in. w Tokio, zaczynają wypominać swoim najeźdźcom kolejne zbrodnie popełnione podczas II wojny światowej. Japonia oczywiście wciąż planuje rewizję polityki militarnej i czai się do jakiegoś skoku. Chiny również się czają, więc nieistniejąca na lądzie granica chińska-japońska zaczyna praktycznie gęstnieć w powietrzu i materializować się gdzieś nad wodami w okolicach spornych wysp Senkaku. Gdy jednak przyjrzeć się danym gospodarczym, okazuje się, że Chiny zaczynają podążać drogą Japonii.
Chiny = Japonia?
Nie jest to dobra wiadomość dla Chin. Według analiz kraj zaczyna wykazywać zbyt duże podobieństwo do Japonii sprzed załamania się tamtejszego rynku. Punktów wspólnych jest całkiem sporo. Porównując ekonomię Tokio z okolic lat 80. XX wieku, zanim w kraju zaczęły pękać bańki spekulacyjne, do obecnej chińskiej, widać następujące punkty wspólne:
- bycie drugą gospodarką świata – Japonia była nią w 1968 roku, wyprzedzając wówczas RFN. Chiny przejęły od niej to miejsce w 2010 roku prześcigając japońskie PKB o 0,4 bln dolarów (odpowiednio 5,9 do 5,5 bln dolarów);
- wartość 1/10 światowego PKB – Japonia stanowiła tę wartość we wczesnych latach 90. XX wieku, Chiny osiągnęły ją w 2007 roku;
- 1/10 światowego handlu – dla Japonii wypadło w 1986 roku, dla Chin w 2010 roku;