W ubiegłym roku w sumie dostaliśmy z budżetu Unii 7,4 mld euro, czyli nieco mniej niż w 2007 r. To pieniądze zarówno na inwestycje, jak i dopłaty bezpośrednie dla rolników czy zaliczki na przyszłe wydatki.
Za to składka, jaką Polska wpłaca do budżetu UE, znacznie wzrosła – z 2,8 do 3,4 mld euro. Skutek jest taki, że nasze saldo rozliczeń z Unią w 2008 r. gwałtownie się pogorszyło. Co prawda wciąż jesteśmy na plusie, ale mniejszym o 600 mln euro niż w 2007 r. – To pokazuje zdolności Polski do absorpcji unijnych pieniędzy – mówi prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC. – Najwyraźniej nie poradziliśmy sobie z wyzwaniem, jakim było nałożenie się dwóch tzw. perspektyw finansowych. W 2008 r. kończyliśmy programy na lata 2004 – 2006, jednocześnie zaczynaliśmy te na lata 2007 – 2013.
– Uruchomienie tych najnowszych programów było bardzo opóźnione. Dopiero w drugiej połowie roku zaczął się podział unijnych pieniędzy, a do wydatków i płatności jeszcze daleko – uzupełnia Grażyna Gęsicka, była minister rozwoju.
Obecne kierownictwo resortu uważa, że nie ma żadnych opóźnień, ale fakty temu przeczą. Jeszcze na początku roku prognozowano, że wydatki z nowej perspektywy sięgną w 2008 r. ok. 12 mld zł (ok. 4,8 proc. z 67 mld euro na inwestycje i szkolenia, jakie mamy obiecane na lata 2007 – 2013), skończyło się na ok. 1 mld złotych.
Dla budżetu państwa mniejszy napływ unijnych pieniędzy do Polski nie ma szczególnie negatywnego znaczenia. – Środki z Brukseli mają być jednak dźwignią rozwoju polskich firm, mają im dać możliwość dogonienia firm zachodnich – podkreśla Zbigniew Borkowski, prezes firmy Infracorr. – Rząd coś obiecuje, ale ciągle tych obietnic nie dotrzymuje. Jeśli zmarnujemy szansę, przyszłe pokolenia nam tego nie darują.