– Jest oczywiste, że Węgry nie są w takiej samej sytuacji jak Grecja, jeśli chodzi o wielkość zadłużenia. Nasz rząd będzie obniżał wydatki i zwiększał przychody budżetowe, by utrzymać deficyt finansów publicznych na poziomie 3,8 proc. PKB wyznaczonym przez poprzedni rząd – zadeklarował w wywiadzie dla CNBC Gyorgy Matolcsy, węgierski minister finansów. O tym, że Węgrom nie grozi plajta, zapewniają również Dominique Strauss-Kahn, szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego, oraz Olli Rehn, europejski komisarz ds. gospodarczych i walutowych.
Ich słowa mocno kontrastują z wypowiedziami wygłaszanymi w zeszłym tygodniu przez innych polityków rządzącej Węgrami od maja centroprawicowej partii Fidesz. Mówili oni wówczas o możliwym bankructwie Węgier i fatalnym stanie finansów publicznych odziedziczonym po poprzednim, socjalistycznym gabinecie, który tak jak Grecy fałszował statystyki budżetowe. Te właśnie wypowiedzi doprowadziły w zeszłym tygodniu do osłabienia forinta (ale też złotego) i wyprzedaży na giełdach.
Choć obecnie budapeszteński rząd zapewnia, że Węgry nie będą drugą Grecją, rynki zachowują się nerwowo. W poniedziałek po południu forint umacniał się wobec euro, odrabiając część strat, jakie poniósł w zeszłym tygodniu. Budapeszteński indeks giełdowy BUX tracił jednak na początku sesji ponad 5 proc. Ostatecznie zamknął się tylko 0,45 proc. na minusie. Akcje banku OTP traciły w ciągu dnia nawet 10 proc.
Inwestorów niepokoją plany konsolidacji fiskalnej przygotowywane przez rząd Victora Orbana. Ma on bowiem trudne zadanie. Chce naprawiać finanse publiczne i jednocześnie pobudzać wzrost gospodarczy. W trakcie kampanii wyborczej Fidesz obiecywał obniżki podatków. Z obietnicy tej się nie wycofuje. Matolcsy zapowiedział nawet, że rząd może rozpocząć trzyletni program radykalnych cięć podatkowych, a w 2011 r. wprowadzić liniowy podatek od dochodów osobistych.
Jak to pogodzić z naprawą finansów publicznych? Według portalu Index.hu kosztami przedsięwzięcia zostanie obciążony sektor finansowy.