Dwa światy. Gorszy i lepszy. Ten gorszy to Ziemia, zatłoczona, biedna, pełna chorób i cierpienia. Lepszy – planeta Elizjum, kraina szczęśliwości, na której żyją ludzie bogaci, piękni, beztroscy. I zdrowi, bo w rezydencjach mają specjalne kapsuły leczące każdą chorobę i naprawiające kalectwo. Bohater filmu Neila Blomkampa, mieszkaniec Ziemi, zostaje śmiertelnie napromieniowany i ma przed sobą pięć dni życia. Przed śmiercią może go uratować tylko wejście do kapsuły na Elizjum. Podobnie jak chorą na białaczkę córeczkę jego przyjaciółki. Max i Frey z dzieckiem muszą zaryzykować niebezpieczną wyprawę na inną planetę.
Ta wyprawa jest próbą ratowania własnego życia, ale również przetarcia drogi do szczęścia dla innych Ziemian. A mieszkańcy Elizjum nie życzą sobie inwazji, która mogłaby zakłócić ich spokój i dobrobyt. Minister obrony Elizjum, pani Delacourt, zrobi wszystko, by do tego nie dopuścić.
„Elizjum” to przygodowe kino science fiction. Ale Blomkamp, który swój poprzedni film „Dystrykt 9” zamienił w krytykę rasizmu, także tym razem stara się zbudować na ekranie metaforę współczesności. Świata, w którym bogaci ludzie i kraje okopują się w swoich niewielkich azylach. Dzięki temu zapewne udało mu się pozyskać dwie wielkie gwiazdy kina amerykańskiego. Maxa zagrał Matt Damon, panią minister z Elizjum Jodie Foster.