Akcja zadziwia jeszcze bardziej niż w poprzedniej części trzy lata temu, ma dobre tempo i nadal wbija widza w fotel. Wszystko sprawia, że mamy do czynienia z filmem, który spełnia kryteria wymagane od dobrego przedstawiciela „kina popcornowego". Ale czy na pewno druga część jest lepsza od pierwszej?
Avengersi są serią filmów opartych na komiksie wydawnictwa Marvel o tym samym tytule. To opowieść o drużynie super bohaterów, którzy mają za zadanie ratować świat. Ekipa składa się z innych bohaterów ze stajni Marvela, m. in. Iron Mana i Kapitana Ameryki. Seria filmowa gromadzi wszystkie filmowe adaptacje komiksów Marvela i ma wspólną oś fabularną.
Fabuła drugiej części w skrócie prezentuje się następująco: Tony Stark, czyli Iron Man, próbuje wskrzesić program, który odpowiada za światowy pokój. Niestety, jego plan się komplikuje. Tytułowy Ultron wkracza do akcji, aby zniszczyć całą planetę. Drużyna Avengersów ponownie musi zjednoczyć siły, aby zmierzyć się ze złem. Dostajemy zatem to samo, co znamy, tylko że w nowej odsłonie. Ponownie mamy rozwałkę podpartą specyficznym, nieco wymuszonym humorem sytuacyjnym. Fani na pewno będą zachwyceni faktem, bo jeszcze raz otrzymali to, co kochają. Przeciwnicy Marvelovego świata mają dowód na powtarzalność serii.
Joss Whedon, twórca filmu, nie jest nowicjuszem. W latach 90. tworzył cieszący się do dzisiaj popularnością serial: „Buffy: Postrach Wampirów" oraz był autorem scenariusza do pierwszej części „Toy story". W poprzedniej dekadzie stworzył kolejny ciepło przyjęty serial „Firefly". Jak mocno doświadczenie z wielu gatunków wpłynęło na Whedona widzimy w jego nowym filmie.
Kiedy oglądamy scenę początkową, która przywołuje filmy z Bondem, ale zamiast agenta 007 mamy super bohaterów w rajtuzach, to wiemy jedno: tylko Joss Whedon może mieć taki tupet. Nawiązań jest więcej. Mamy tu jeszcze śmiałe cytaty z innych „drużyn" ratujących świat przed złem. I tak czujemy w Avengersach na przykład slapstick „Ghostbusters". Na drugim biegunie z kolei możemy odczuć powagę „Siedmiu samurajów". W nowym filmie Jossa Whedoma stare, wyświechtane i kiczowate archetypy popkultury sprawnie przenikają do kina nowoczesnego, w taki sposób, iż mniej obyty widz nawet tego nie zauważy.