Tytułowy Speed Racer pochodzi z rodziny, która sukcesy w tym sporcie osiągnęła dzięki ciężkiej pracy. Teraz chłopak chce udowodnić, że w wyścigach można wygrywać dzięki uczciwej walce, i przeciwstawia się ciemnym interesom wielkich korporacji.
Fabuła nie ma tu w istocie znaczenia. Wachowscy upajają się natomiast technicznymi możliwościami współczesnego kina. Film powstał w tej samej technologii, w jakiej kręcono m.in. „300". Aktorzy grali więc na tle zielonego ekranu, a potem dodano do tego trójwymiarową animację.
Powstał przerysowany świat, w którym plastikowe samochodziki śmigają po torach z zawrotną prędkością. Od landrynkowych kolorów i migotliwych ujęć można dostać oczopląsu. Ta irytująca historyjka odbrązawia także mit braci Wachowskich, którzy po „Matriksie" mogli uchodzić za popkulturowych erudytów. „Speed Racer" powinien wszystkich ich fanów pozbawić złudzeń. Są po prostu dużymi dziećmi, które upajają się efekciarskim kinem akcji.
Oglądając film, miałem wrażenie, że patrzę na kiczowatą grę komputerową, w dodatku zaprojektowaną przez kogoś cierpiącego na nadpobudliwość. Nic zatem dziwnego, że z aktorskiej obsady najlepiej zaprezentowała się... małpa. rś