„Wyśnione miłości” to film, który swoim perfekcyjnym wystylizowaniem zadowoli każdego hipstera. Choć piękna i oryginalna forma przyciąga oko i nie pozwala mu się oderwać od ekranu i bohaterów atrakcyjnych dla obu płci, to nie do końca udało jej się przyćmić treść.

Film 21-letniego Kanadyjczyka Xaviera Dolana – który tak efektownie zadebiutował rok temu na pół autobiograficznym obrazem „Zabiłem swoją matkę”, że aż otrzymał za niego trzy nagrody w Cannes – całkiem przekonująco, zważywszy na młody wiek, dotyka niuansów miłości. Przede wszystkim Dolan zdołał się już przekonać – i tę wiedzę przelał na ekran – że uczucia są często naszymi wyobrażeniami, projekcją, marzeniami o tym, czym mogłyby być. Powołujemy je do życia, a potem kreujemy tak, jak komponuje się swój codzienny strój, żeby ładnie i ciekawie wyglądał.

Mistrzynią nieskazitelnego wyglądu i ubrania jest w „Wyśnionych miłościach” Marie (Monia Chokri). Razem z przyjacielem gejem Francisem (sam Dolan) regularnie odwiedzają vintage-shopy, by wyszperać w nich oryginalne ciuchy z ubiegłych dekad. W końcu znajdują powód, by starać się wyglądać jeszcze lepiej. Poznają adonisowatego Nico (Niels Schneider), w którym oboje się zadurzają, ze szkodą dla ich znajomości. Utrzymywany przez rodziców piękniś, dostrzegając fascynację swoją osobą, zaczyna się bawić ich uczuciami.

Dolan całkiem udatnie i wiarygodnie portretuje nastroje bohaterów. Cierpiących, ale na zewnątrz udających cynizm. A ci wcale się nie starają, by widz ich polubił – potrafią być pretensjonalni i irytujący. Czasem zabawni.

Reżyser ukłonił się tym filmem z gracją swoim wielkim kolegom – Jean-Lucowi Godardowi i Wong Kar Waiowi. Wrażliwa publiczność może to docenić, bowiem stylistyczne nawiązania są zbyt oczywiste, by posądzać Dolana o prostacką zżynkę.