Reklama

Gwiazdy angażuję dla widza

Reżyser Atom Egoyan opowiada o fascynacji polską sztuką i o swoim nowym filmie „Chloe"

Aktualizacja: 16.11.2010 08:26 Publikacja: 14.11.2010 17:57

Catherine (Julianne Moore) nie przestaje podejrzewać męża Stewarta (Liam Neeson) o zdradę

Catherine (Julianne Moore) nie przestaje podejrzewać męża Stewarta (Liam Neeson) o zdradę

Foto: Syrena Films

[b]Powiedział mi pan wiele lat temu w Cannes, że po obejrzeniu "Czerwonego" Krzysztofa Kieślowskiego zrozumiał, iż to jest pańska droga w sztuce. Czy dzisiaj, gdy kino ogromnie się zmieniło, myśli pan tak samo? [/b]

Tak, Kieślowski zachwyca mnie nadal, bo jak mało kto potrafił pokazywać ludzką wrażliwość. Szukał wartości, na których można oprzeć życie. Ja w ogóle jestem pod wielkim wrażeniem twórczości polskich artystów. Nie tylko filmowców. Kiedy niedawno byłem w Warszawie, poszedłem na wystawę do Zachęty i odkryłem dla siebie malarstwo Włodzimierza Pawlaka. Uważam, że nie ma na świecie lepszych plakatów filmowych niż polskie. A Kieślowski? Jego głęboko humanistyczne filmy zawsze będą mi bliskie, niezależnie od zmieniających się mód.

[b]Dzisiaj chyba niełatwo iść tą drogą? [/b]

To prawda, bo dla takiej twórczości coraz trudniej znaleźć publiczność. Krzysztof Kieślowski i jego scenarzysta Krzysztof Piesiewicz traktowali kino poważnie, jak literaturę. A problem polega na tym, że robienie filmów w przeciwieństwie do pisania powieści wymaga ogromnych nakładów finansowych. Filmowcy nigdy nie będą mieli takiej swobody jak pisarze. Muszą się dostosowywać do praw rynku i iść na kompromisy.

[b]Artyści są więc pana zdaniem na przegranej pozycji? [/b]

Reklama
Reklama

Nie. Ale wejście w hollywoodzkie układy oznacza zgodę na to, że producent będzie miał głos decydujący. Nie wolno brać pieniędzy od wielkiego studia, a potem narzekać na brak wolności. Oczywiście, można sobie założyć, że kręci się dzieła sztuki na cyfrze, bez pieniędzy, tylko najczęściej nikt potem takiego filmu nie ogląda. Ja wypracowałem sobie własną taktykę. Pierwsze filmy robiłem bardzo tanio, a im bardziej daję się poznać widzom, im większą zdobywam publiczność, tym bardziej zwiększam ich budżety.

[b]"Chloe" jest pewnie wynikiem tej strategii – to wszak film z gwiazdorską obsadą: Julianne Moore i Liamem Neesonem. [/b]

Aktorzy tej klasy to słodki ukłon w stronę publiczności. Każdy reżyser marzy, by wystąpili w jego filmie. W "Chloe", choć to remake francuskiego obrazu "Nathalie", nie ma kompromisów. Proponuję widzom studium kobiety, która traci poczucie bezpieczeństwa, bo okazuje się, że świat, w którym dotąd czuła się szczęśliwa, może się rozpaść. To jest moje kino, w którym zbliżam się do twarzy bohatera, tworzę wrażenie intymności, badając najważniejsze aspekty ludzkiej kondycji. Tak właśnie rozumiem misję kina. Bliskie są mi opowieści o ludziach, którzy szukają odpowiedzi na podstawowe pytania, a inni podrzucają im czasem odpowiedzi niszczące i nieprawdziwe. O ludziach żyjących na skraju fantazji i rzeczywistości.

[b]Bohaterowie pana filmów coraz częściej nie potrafią odróżnić prawdy od fikcji. [/b]

Zachodnia kultura ma obsesję na punkcie przekazywania informacji i obrazów. Jesteśmy atakowani wiadomościami wypluwanymi z Internetu, radia i telewizji jak z karabinu maszynowego. Ten strumień faktów podawanych bez żadnej gradacji ważności wprowadza w nasze życie mętlik, w którym łatwiej jest zakamuflować prawdę, niż ją odkryć. Mnie taki świat męczy.

[b]Kino daje szansę ucieczki? [/b]

Reklama
Reklama

Język kina też staje się coraz bardziej zróżnicowany, to nieuniknione. Filmy powstają dla galerii, dla instalacji, teatru. Czy pani zauważyła, jak dzisiaj młodzież poznaje wielkie dzieła kina? Najczęściej wchodząc do Internetu i oglądając kilkuminutowe fragmenty. Klip z "Andrieja Rublowa" Andrieja Tarkowskiego, z "Persony" Ingmara Bergmana... Nawet jak ściągną sobie cały film, nie mają czasu obejrzeć go w skupieniu. I nie za bardzo lubią się męczyć. Boję się, że za kilkanaście lat młodzi ludzie nie będą potrafili odebrać filmów Tarkowskiego czy Kieślowskiego.

[b]Kończymy rozmowę taką pesymistyczną refleksją? [/b]

Nie. Bo jest jeszcze tęsknota. Za prawdziwą sztuką, za głębszym przeżyciem. Proszę spojrzeć, co się dzieje podczas rozmaitych festiwali filmowych, gdzie nagle młodzież, która na co dzień głównie klika w Internecie, siedzi jak zaczarowana, chłonąc trudne, nieraz eksperymentalne obrazy. A więc tli się w niej jeszcze potrzeba obcowania ze sztuką i intymnej rozmowy. Tę ich potrzebę powinniśmy właśnie mądrze wykorzystać.

[i]rozmawiała Barbara Hollender[/i]

[ramka][srodtytul]Atom Egoyan [/srodtytul]

Ma 50 lat, jest Kanadyjczykiem pochodzenia ormiańskiego. Jego najciekawsze filmy to „Calendar", „Exotica", „Słodkie jutro", „Podróż Felicji", „Ararat", „Gdzie leży prawda". Często opowiada o alienacji i wyobcowaniu ludzi. Egoyan jest również autorem kilku sztuk teatralnych i libretta do opery „Elsewhere".[/ramka]

Reklama
Reklama

[ramka][srodtytul]Znakomite role nadają sens nieprawdopodobnej historii [/srodtytul]

To bardzo niepokojący film. Gęsty od erotyzmu i namiętności, pełen refleksji na temat miłości, szczęścia, starzenia się, rozczarowań i tęsknot. Z pozoru historia oparta na filmie „Nathalie" Anne Fontaine jest zbyt literacka. Ustabilizowana życiowo lekarka podejrzewa męża o zdrady i wynajmuje prostytutkę, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście łatwo daje się uwodzić młodym kobietom. Ale sytuacja wymyka się spod kontroli i to nie mąż, lecz ona sama padnie ofiarą Chloe. Trudno w to uwierzyć, ale Atom Egoyan tak potrafi poprowadzić tę opowieść, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

„Chloe" pokazuje rutynę małżeńską, wygasanie namiętności i uczuć. Ale również tęsknotę za bliskością i kruche podstawy zaufania w związku.

Jednak to nie wszystko. Egoyan bardzo odważnie opowiada o seksie. Prostytutka, która na co dzień sprzedaje swoje ciało, zakochuje się bez pamięci w innej kobiecie. To historia jak z „Fatalnego zauroczenia". Ale młoda dziewczyna z marginesu jest bez szans. A mieszczańska rodzina, nawet w kryzysie, stanowi siłę, która pozwala zmieść przeciwników.

Intrygujący film ze znakomitymi rolami Julianne Moore, Liama Neesona i młodej aktorki, znanej z „Mamma Mia" – Amandy Seifried.

Reklama
Reklama

[b]Powiedział mi pan wiele lat temu w Cannes, że po obejrzeniu "Czerwonego" Krzysztofa Kieślowskiego zrozumiał, iż to jest pańska droga w sztuce. Czy dzisiaj, gdy kino ogromnie się zmieniło, myśli pan tak samo? [/b]

Tak, Kieślowski zachwyca mnie nadal, bo jak mało kto potrafił pokazywać ludzką wrażliwość. Szukał wartości, na których można oprzeć życie. Ja w ogóle jestem pod wielkim wrażeniem twórczości polskich artystów. Nie tylko filmowców. Kiedy niedawno byłem w Warszawie, poszedłem na wystawę do Zachęty i odkryłem dla siebie malarstwo Włodzimierza Pawlaka. Uważam, że nie ma na świecie lepszych plakatów filmowych niż polskie. A Kieślowski? Jego głęboko humanistyczne filmy zawsze będą mi bliskie, niezależnie od zmieniających się mód.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Reklama
Film
Narnia wraca na ekran z Meryl Streep. Reżyseruje autorka sukcesu „Barbie"
Film
Nie żyje krytyk filmowy Andrzej Werner
Film
Niedoszły Bond na tropie Laury Palmer z Yosemite, czyli serial „Dzikość” Netflixa
Film
Bond, Batman i Supermeni wracają do akcji. Lubimy tych bohaterów, których już znamy
Film
Rzeź w konstancińskiej rezydencji, czyli pechowe „13 dni do wakacji"
Reklama
Reklama