O obecności na festiwalach decydują selekcjonerzy

Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej o naszej kinematografii na światowych festiwalach

Publikacja: 15.02.2012 12:45

Agnieszka Odorowicz

Agnieszka Odorowicz

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch

Dlaczego w głównym konkursie tegorocznego Berlinale nie ma polskich tytułów?

Agnieszka Odorowicz:

Dobre pytanie, zwłaszcza ze względu na nieciekawy poziom konkursu głównego. Sama się nad tym zastanawiam, czym kierowali się organizatorzy zapraszając dosyć słaby film „Farewell, My Queen" na otwarcie, a miesiącami nie odpowiadają producentowi w sprawie „Róży" Wojciecha Smarzowskiego. I w efekcie film odnosi duży sukces na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Może dyrekcja festiwalu postanowiła pokazać nam swoje rozczarowanie po tym, jak producent „Essential Killing" wybrał zamiast berlińskiego festiwalu konkurs główny w Wenecji – zresztą ze znakomitym, jak się okazało, skutkiem.

Proszę powiedzieć, co proponowaliśmy do Berlinale?

PISF, producenci i Roman Gutek przedstawili łącznie 10 filmów polskich do selekcji programowej. Przypominam, że to był bardzo dobry roku dla polskiego kina. Aby uniknąć sytuacji, która miała miejsce w przypadku filmu „Rewers", umówiliśmy się, że Berlin otrzyma propozycje od razu po festiwalu w Gdyni, w maju. I tak się stało. Niestety, odpowiedź otrzymaliśmy tylko w przypadku „Sponsoringu" i filmu Przemysława Wojcieszka. Trudno się dziwić w takiej sytuacji producentom, że próbują szukać szans na innych festiwalach. Dodam, że w 2011 r. nie narzekaliśmy na festiwal w Berlinie – w każdej sekcji Festiwalu były filmy współfinansowane przez PISF, a Wojciech Staroń został doceniony Srebrnym Niedźwiedziem za zdjęcia. Trzy lata temu „Tatarak" Andrzeja Wajdy, także obecny w konkursie głównym, otrzymał nagrodę za wyznaczanie nowych horyzontów kina im. Alfreda Bauera.

Czyli teraz jest najgorzej?

Postrzeganie dużej międzynarodowej imprezy filmowej wyłącznie poprzez konkurs główny jest dużym uproszczeniem, niestety coraz bardziej popularnym. Tymczasem program Berlinale składa się z kilku prestiżowych sekcji, w których polskie kino jest zwykle obecne, a także nagradzane. W tym roku „Panoramę Special" otwierał film Gosi Szumowskiej, który po festiwalu w Toronto sprzedał się do ponad 30 państw. I mimo, że był gotowy, to festiwal w Cannes nie zdecydował się na umieszczenie go w swoim programie. Myślę jednak, że ocena współczesnego obiegu festiwalowego wyłącznie przez pryzmat trzech, uważanych za najbardziej prestiżowych imprez filmowych na świecie jest zbyt banalna. Czasami warto docenić obecność np. 6 filmów z udziałem PISF na kluczowym festiwalu w Ameryce Płn. – w Toronto, nagrody na MFF w Moskwie, Montrealu, Karlowych Varach, Mar del Plata czy Warszawskim Festiwalu Filmowym, niż zauważać jedynie brak polskiego filmu w Cannes.

Od czego zależy kwalifikacja do konkursów?

Od selekcjonerów, choć nie ma wątpliwości, co do tego, że każdy dyrektor dużego festiwalu prowadzi swoją politykę, która nie zawsze jest zrozumiała dla przeciętnego widza lub zgłaszających film. Ile razy byliśmy już świadkami krytycznej opinii na temat poziomu konkursu głównego w Cannes czy Wenecji? Pamiętam, że przynajmniej kilka. Czy w tym czasie Polska nie przedstawiła dobrych filmów? Nieprawda. Mam wrażenie, że czasami wśród selekcjonerów panują mody na określone kinematografie lub wybranego twórcę, bez względu na jakość artystyczną zgłaszanego przez niego filmu. Złośliwi określają to mianem „abonamentu". Nie zapominajmy także, że zwykle w każdym konkursie głównym połowa, a czasami więcej miejsc jest zarezerwowana dla celebrytów światowego kina. Swoją pulę ma także kinematografia reprezentująca organizatorów festiwalu. W praktyce oznacza to, że o kilka wolnych miejsc rywalizuje kilka tysięcy filmów zgłoszonych z całego świata. Jest to zrozumiałe, ale czasami nie wszyscy w Polsce o tym pamiętają.

Jak PISF stara się wpływać na program festiwali?

Wszystkie najlepsze polskie filmy otrzymują wsparcie merytoryczne i finansowe od PISF. Część producentów woli, aby to Instytut zajmował się polityką festiwalową, część robi to sama. Ale w każdym przypadku staramy się pomagać i współfinansować obecność polskich filmów na ważnych festiwalach. W tym roku PISF na promocję polskiego kina za granicą, podobnie jak w roku ubiegłym, przeznacza blisko 8 mln zł. Zbudowaliśmy w Instytucie rozległą sieć kontaktów z międzynarodowymi agentami sprzedaży, którym prezentujemy najlepsze polskie filmy. Jeśli już na wczesnym etapie produkcji film będzie miał takiego agenta, tym większa szansa, że zaistnieje w międzynarodowym obiegu festiwalowym i dystrybucyjnym. Mamy dobre, partnerskie kontakty z selekcjonerami i dyrektorami najważniejszych festiwali, których ciągle próbujemy zainteresować współczesnym polskim kinem. Jeśli producent jest zainteresowany naszą pomocą, pomagamy mu zbudować strategię festiwalową. Podpowiedzieć, na jaką imprezę warto zgłosić film i w tym pośredniczyć. Pamiętajmy jednak, że nie możemy zrobić tego wbrew producentowi, do którego należą prawa do filmu. Jeśli zdecyduje się premierowo pokazać najlepszy polski film sezonu na mniej ważnym festiwalu, to możemy mu to odradzać, natomiast nie możemy tego zakazać.

Jaka jest sytuacja polskiego kina na tle innych kinematografii europejskich, jeśli chodzi o udział w konkursach?

W ciągu ostatnich czterech lat produkcję czeską w berlińskim Konkursie Głównym reprezentował jeden tytuł, w dodatku z wiodącym producentem duńskim. Powiem tak: nie rozwiąże się kwestii obecności polskiego kina na festiwalach filmowych dekretem: „polskie kino musi być obecne i zdobywać nagrody na światowych festiwalach". To jest wypadkowa wielu czynników: przede wszystkim jakości artystycznej filmu, ale też gustów selekcjonerów, sympatii lub antypatii do konkretnego twórcy, polityki prowadzonej przez poszczególne festiwale, a czasami po prostu szczęścia. W zeszłym roku na festiwalu w Berlinie w każdej sekcji – od konkursu głównego po filmy dla młodzieży mieliśmy pięć filmów z udziałem PISF. W tym roku są dwa. Jak zawsze jesteśmy obecni z nowymi produkcjami na towarzyszących festiwalowi pokazach handlowych. Warto zwrócić uwagę, że jest to kluczowe miejsce dla przyszłości filmu na światowych rynkach, w tym jego międzynarodowej dystrybucji.

Jaki jest bilans naszej obecności na międzynarodowych imprezach?

W 2011 r. ponad 150 fabuł uczestniczyło w ponad 350 festiwalach i przeglądach na całym świecie, zdobywając ponad 60 nagród. W najważniejszym festiwalu Ameryki Północnej – w Toronto – udział brało 6 tytułów, w tym „Sponsoring" Małgośki Szumowskiej czy „Róża" Wojtka Smarzowskiego. Były nagrody dla innych filmów m.in. w Moskwie („Joanna" Feliksa Falka), w Mar del Plata („W ciemności" Agnieszki Holland), w Montrealu („Kret: Rafaela Lewandowskiego), w Warszawie („Róża" Wojciecha Smarzowskiego). Z kolei w 2010 roku „Essential Killing" Jerzego Skolimowskiego triumfował nie tylko w Wenecji, ale i w Mar del Plata, a „Matka Teresa od kotów" Pawła Sali otrzymała nagrodę w Karlowych Varach. Współczesne polskie kino jest obecne i nagradzane na festiwalach, tylko mam wrażenie, że czasami nie chce się tego zauważyć.

Film
„Fenicki układ” Wesa Andersona: Multimilioner walczy o przyszłość
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Film
Hermanis piętnuje źródło rosyjskiego faszyzmu u Dostojewskiego. Pisarz jako kibol
Film
Polskie dokumentalistki triumfują na Krakowskim Festiwalu Filmowym
Film
Nie żyje Loretta Swit, major "Gorące Wargi" z serialu "M*A*S*H"
Film
Cannes 2025: Złota Palma dla irańskiego dysydenta