„Ocal albo zgiń” to hasło paryskich strażaków. Bohater filmu Frederica Telliera jest właśnie strażakiem. To młody, przystojny facet, któremu wszystko się w życiu układa. Lubi swoją pracę, codziennie niemal ratuje komuś życie, bo we Francji „pompiers” są wzywani też do wypadków czy ludzi poszkodowanych na ulicy.
Ranny w pożarze
Franck kończy studia, dostaje awans. Jego piękna żona rodzi bliźniaczki. Jest szczęśliwy, ma mnóstwo marzeń i planów. Ale jeden dzień zmienia wszystko, w czasie pożaru bez namysłu rzuca się w ogień, by wyciągnąć z płomieni dwóch kolegów.
Osiem tygodni później bohaterski strażak budzi się w szpitalu Saint-Louis. Cały w bandażach. Nie może się poruszyć. Ma spaloną twarz. Dwa lata hospitalizacji, 24 operacje, trudna rehabilitacja, niezdolność do pracy, jaką dotąd wykonywał. Po tym strasznym czasie, na spotkaniu ze swoimi byłymi kolegami, odbierając medal, powie: „Ocaliłem i zginąłem”.
– Kiedyś usłyszałem taką właśnie prawdziwą historię francuskiego strażaka, który podczas ratowania ludzi z pożaru sam został ciężko ranny. Ogień potwornie go okaleczył. Potem spotkałem jeszcze kilka innych osób, którym przydarzyły się podobne tragedie. Połączyłem ich losy i tak powstał Franck – mówi mi reżyser Frederick Tellier.
Ale „Ocalić i zginąć” nie jest opowieścią o bohaterze, któremu przypina się do munduru ordery. Frederic Tellier drąży głębiej. Pokazuje momenty załamania, rozpacz. Pyta, co decyduje o naszej tożsamości. W jaki sposób dowiadujemy się, kim naprawdę jesteśmy.