"Dziewczyna z szafy" jest dla mnie odkryciem. To świeży język polskiego kina. Piękny film o byciu innym, samotności, potrzebie miłości. Niebanalnie opowiedziany.
Jacek jest informatykiem. Pracuje w domu. Na szczęście, bo trudno mu opuszczać mieszkanie. Opiekuje się upośledzonym umysłowo bratem, którego nie może ani na chwilę zostawić samego. Kiedy wychodzi na spotkanie biznesowe albo na randkę, zostawia Tomka pod opieką sąsiadki – starej zołzy w szlafroku i papilotach, której płaci za wieczór 40 zł.
Na tym samym piętrze skromnego bloku mieszka też Magda. Nie wiemy, co robi i co jej się w życiu przydarzyło. Jest w głębokiej depresji, chowa się przed światem w szafie. Kiedyś zgodzi się „popilnować" Tomka. „Tylko raz" – rzuci Jackowi.
Jednak między dwojgiem outsiderów zrodzi się niezwykła więź. Siedząc razem w ciszy, marząc, czując swoją bliskość, odnajdą sens życia. Ale Tomek jest śmiertelnie chory. Nieoperacyjny guz mózgu pozbawił go kontaktu ze światem, a teraz – rosnąc – skazuje na śmierć.