Simon Templar czyli bohater pokazywanego w 120 krajach serialu telewizyjnego „Święty”, potem James Bond. Przede wszystkim z tymi bohaterami kojarzą pana widzowie. Kim byli oni dla pana?
Po prostu postaciami z filmów. Często słyszę pytanie, co mnie z nimi łączy. Otóż tylko to, że oni wyglądają jak ja i mają mój głos. Poza tym jesteśmy zupełnie inni. Gdy byłem młody grałem w „Henryku II”. Kiedyś wróciłem do domu i zacząłem się głośno upominać się o niegotowy jeszcze obiad. Moja ówczesna żona spojrzała na mnie i powiedziała: „Proszę mi nie przynosić do domu królewskiego dworu”. Wystarczyło. Od tamtej pory starałem się bardzo wyraźnie oddzielać pracę i życie prywatne. Pilnowałem, by nie upodabniać się do moich bohaterów, nie przejmować cech ich charakteru. A jeśli chodzi o „Świętego” i Bonda? Zabawne jest to, że filmy, w których biegałem po ekranie z bronią przyniosły mi popularność, dzięki której dzisiaj mogę głośno upominać się o pokój.
Czym było dla pana aktorstwo? Przygodą, szansą na to, by zrozumieć świat i siebie?
Ten zawód pozwolił mi poznać bardzo wielu ludzi, a dzięki temu i siebie. Bo myślę, że poznajemy siebie poprzez innych. Poza tym to właśnie osiągnięcia aktorskie doprowadziły mnie do stanowiska ambasadora UNICEF-u.
W ostatnich latach poświęcił się pan głównie działalności charytatywnej, rzadko staje pan przed kamerą. Zadecydował przypadek czy też był to pana świadomy wybór?