Oczywiście, specjaliści od finansów mogą wgryzać się w te suche liczby, wyciągając z nich wnioski na temat sytuacji poszczególnych firm. Można również skoncentrować się na samych zmianach pozycji na liście, wiedząc, że z roku na rok nie są one specjalnie znaczące, zwłaszcza na szczycie. Można wziąć szkło powiększające i dyskutować o całym szeregu interesujących szczegółów i zaczątków ciekawych trendów. Ale to dyskusje dla specjalistów. Dlatego w swoim komentarzu do listy staram się nie tyle analizować liczby, ile raczej podzielić się swoimi generalnymi wrażeniami. Zwłaszcza gdy uważam, że można z niej wyczytać nieco więcej na temat stanu polskich firm i polskiej gospodarki, niż publikuje w rocznikach statystycznych GUS.
Obecny komentarz jest już szóstym z kolei. Mimo to nie zawaham się po raz kolejny użyć tego samego zabiegu co poprzednio – przypomnieć tytuły i wydźwięk moich tekstów z lat ubiegłych. Tylko w ten sposób możemy bowiem uświadomić sobie, co się w ciągu tych lat zmieniło. A zmieniło się tyle, że nie zawaham się użyć słów: w polskiej gospodarce nastąpiła prawdziwa rewolucja. Rodzime firmy dziś to nie te same przedsiębiorstwa, których wyniki omawiałem sześć lat temu. Są lepiej zarządzane, sprawniejsze, bazują na znacznie mocniejszych fundamentach, są coraz pewniejsze własnych sił. Z roku na rok takich zmian się niemal nie widzi. Z większego dystansu można je zauważyć gołym okiem – wystarczy tylko staranniej się przyjrzeć.
Jak więc brzmiały coroczne tytuły komentarzy? Ten z 2002 r.: „Atleci są zmęczeni”. Oddawał dość powszechny wówczas w Polsce kryzys wiary w dobre perspektywy naszej gospodarki. Wielkie firmy zajmowały się najsmutniejszymi działaniami dostosowawczymi, jakie istnieją – cięciem kosztów, zwalnianiem pracowników, redukowaniem rozdętych uprzednio planów inwestycyjnych. Potem było jednak lepiej. W roku 2003 nastąpiło „Senne przebudzenie”, gdy zaczęły już świtać nadzieje na lepszą przyszłość, ale na Liście 500 było nadal sennie i niemrawo. A zyski firm wciąż szły na konta bankowe, a nie na inwestycje.
Rok później (właśnie wówczas, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej) nastąpiła „Poranna gimnastyka”, okres stopniowego zwiększania aktywności polskich przedsiębiorstw. W kolejnym (2005 r.) firmy znalazły się „Na rozbiegu”. Gospodarka nadal przyspieszała, wreszcie ruszyły inwestycje, zaczęło powoli spadać bezrobocie, gwałtownie do góry poszedł eksport. Te wszystkie trendy uległy dalszemu wzmocnieniu w roku 2006, gdy nastąpiło „Wybicie do skoku”.
I wreszcie nadeszły dane za rok 2007, które potwierdzają, że oczekiwany skok wreszcie nastąpił. I wszystko wskazuje na to, że będzie to wielki skok, który może na dobre odmienić oblicze polskiej gospodarki, znacznie lepiej, niż to się udało pół wieku temu Mao Zedongowi z gospodarką komunistycznych Chin. Skok dokonywany w warunkach coraz większej dbałości o efektywność i konkurencyjność (nic dziwnego, skoro przez ostatnie lata znikają ostatnie bariery, które przez minione dziesięciolecia odgradzały polskie firmy od światowej konkurencji).