Jak wiadomo, nie wszyscy bezrobotni zarejestrowani w urzędach pracy (obecnie blisko 1,8 mln) aktywnie poszukują zatrudnienia. Wedle szacunków tylko nieco ponad 1,2 mln faktycznie chciałoby mieć pracę, natomiast jedna trzecia (prawie 0,6 mln) aprobuje stan marginalizacji zawodowej i społecznej. Większość z tych ludzi z dużym trudem powraca na rynek pracy. Wielu nie chce się zatrudnić nawet wtedy, gdy dzięki dobrej koniunkturze w firmach są wakaty.
Takie nieusuwalne bezrobocie nazywane jest strukturalnym. Walka z nim należy do najważniejszych problemów społeczno-ekonomicznych. Wymaga dobrego rozpoznania przyczyn tego zjawiska.
Mało aktywni bezrobotni na ogół dość długo są bez pracy. Z analiz wynika, że jeśli ktoś pozostaje bez zatrudnienia dłużej niż rok, praktycznie przestaje się starać o zajęcie. Poza tym bezrobotni długodystansowi najczęściej wywodzą się z rodzin, w których bezrobocie występowało w przeszłości i które, w ten czy inny sposób, trafiły na margines społeczny.
Jak walczyć z bezrobociem strukturalnym? Skoro ludzie ci zachowują się biernie, to pierwszy pomysł, jaki się nasuwa, dotyczy aktywnej roli urzędów pracy. Mogą one poszukiwać ofert, a nie tylko je rejestrować. Mogą organizować szkolenia przygotowujące do pracy. Kłopot jednak w tym, że takie specjalne programy aktywizujące są bardzo kosztowne – a zatem w konsekwencji podnoszą podatki oraz koszty pracy – i na ogół mało efektywne.
Pomoc osobom zmarginalizowanym w znajdowaniu pracy wymaga z reguły dodatkowych regulacji prawnych usztywniających funkcjonowanie rynku pracy. Wszystkie te działania przynoszą więc pewne korzyści społeczne, ale mogą się też pośrednio przyczyniać do tworzenia dodatkowego bezrobocia. Często przytaczany jest przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie wysokość wydatków na aktywizację zawodową jest bardzo niska, ale dzięki bardzo liberalnemu i elastycznemu rynkowi pracy bezrobocie jest z reguły najmniejsze wśród krajów wysoko rozwiniętych.