Niech system recyklingu zacznie działać

Z powodu konkurencji nielegalnych punktów skupu stacje demontażu mają duże problemy z pozyskaniem wycofanych z użytku aut. By interes się opłacał, mała firma powinna przerabiać co najmniej kilkaset pojazdów rocznie

Publikacja: 03.07.2008 19:32

Niech system recyklingu zacznie działać

Foto: Rzeczpospolita

Grzegorz Łyś

Co roku z polskich dróg wycofywanych jest ok. miliona samochodów. W każdym z nich jest parę litrów oleju, smary, płyn w chłodnicy i hamulcowy. Do tego dochodzą kwasy w akumulatorach i bardzo toksyczne substancje, np. rtęć, w niektórych podzespołach. Dlatego każde auto nienadające się do użytku musi zostać poddane fachowej kasacji w uprawnionej do tego stacji demontażu pojazdów.

Stacje takie mają obowiązek odzyskania i przekazania do recyklingu możliwie największej ilości surowców (co najmniej 80 proc.), z jakich wyprodukowano auto, w tym przede wszystkim stali. Muszą też wypełniać rygorystyczne wymagania związane z ochroną środowiska i prowadzić szczegółową dokumentację przyjmowanych i złomowanych samochodów.

Nie wolno im żądać od właścicieli pojazdów opłat za kasację, chyba że auto jest niekompletne, np. nie ma silnika. W zamian mają prawny monopol na demontaż aut i zarabiają na sprzedaży bardzo ostatnio drożejącego złomu oraz wymontowanych części. Mogą też liczyć na dotacje z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska wynoszące 500 zł od 1 tony samochodu złomowanego zgodnie z przepisami. Dotacje te pochodzą z opłat wnoszonych przez osoby sprowadzające na polski rynek auta nowe lub używane.

Tak wygląda to w teorii, czyli w świetle ustawy o recyklingu pojazdów wycofanych z eksploatacji (obowiązuje od stycznia 2005 r.) wzorowanej na przepisach obowiązujących w innych krajach UE. Rzeczywistość nie przedstawia się jednak tak różowo.

– Złomowanie pojazdów to przyszłościowy temat – przyznaje Marek Kawka, właściciel Auto Recykling Service w Gdańsku.

– Dziś większość samochodów wycofywanych z ruchu przechwytuje szara strefa. W mojej firmie moglibyśmy przerabiać nawet 1,5 tys. aut rocznie, ale jesteśmy w stanie pozyskać najwyżej 700, chociaż, rzecz jasna, za nie płacimy. O samochodach za darmo, jak w innych krajach, możemy tylko pomarzyć. W podobnej sytuacji jest zdecydowana większość firm w branży.

Wielu właścicieli aut nie wyrejestrowuje złomowanych pojazdów. Woli sprzedać je nieco drożej w szarej strefie.

– Z różnicy między liczbą zarejestrowanych aut i polis OC wynika, że w ostatnich latach zniknęło w kraju bez śladu ponad 5 mln samochodów. Powinny trafić do naszych stacji – twierdzi Jerzy Izdebski, sekretarz Stowarzyszenia Forum Recyklingu Samochodów FORS.

Zawodowe demontowanie aut stało się w Polsce „przyszłościowym tematem” dopiero w ostatnich dziesięciu latach.

W 1998 r. warunkiem wyrejestrowania pojazdu stało się okazanie zaświadczenia o oddaniu go do kasacji w stacji mającej uprawnienia.

– Przypadkiem podsłuchaliśmy ze wspólnikiem skargę właściciela starego malucha. Przed wyrejestrowaniem przekazał go do stacji demontażu i był bardzo rozczarowany: „Dałem im auto i jeszcze musiałem za to zapłacić”. Dostrzegliśmy biznes dla siebie, choć przedtem nie mieliśmy nic wspólnego z tą branżą – wspomina Ireneusz Skotarek, współwłaściciel firmy Hesko w Bojanowie w województwie wielkopolskim.

Na podobny pomysł wpadło prawie 600 innych osób. Tylko niewiele z nich zajmowało się taką działalnością przed wejściem w życie przepisów przyznających prawo do kasacji aut jedynie wyspecjalizowanym firmom. Większość szrotów powstała w ciągu ostatnich sześciu – siedmiu lat, sporo już po wejściu w życie ustawy o recyklingu pojazdów. Podobnie jak w krajach Europy Zachodniej (działa tam ok. 10 tys. takich firm) w branży dominują przedsiębiorstwa małe, często rodzinne, lub co najwyżej średnie.

Dokładna liczba firm faktycznie zajmujących się recyklingiem samochodów nie jest znana. Większość z 573 osób, które uzyskały zezwolenia na tę działalność, w rzeczywistości jej nie podjęło lub prowadzi ją na najniższych obrotach, nie inwestując w stacje. Jak wynika z danych FORS, ok. 400 stacji przyjmuje mniej niż 200 aut rocznie. Sporo firm z tej grupy prawdopodobnie w ogóle nie zajmuje się demontażem, niektóre ograniczają się do wydawania „lewych” zaświadczeń o kasacji, którą przeprowadzono gdzie indziej nielegalnie. Można przyjąć, że stacje rzeczywiście działające to te, które ubiegają się o coroczne dotacje z NFOŚ na recykling samochodów; jest ich 200 – 250, dofinansowanie otrzymuje połowa. Tylko 16 stacji przyjmuje rocznie ponad 1 tys. aut.

Założenie nawet małego szrotu, który miałby szansę na prowadzenie legalnej działalności i dotacje na recykling, to dziś bardzo duży wydatek. Potrzebna jest spora działka, ok. 1 ha. Grunt musi być utwardzony i uzbrojony w instalacje odwadniające – m.in. z separatorami zanieczyszczeń – zabezpieczające przed przenikaniem szkodliwych substancji do gleby. Wymogi ekologiczne muszą spełniać też hale, w których prowadzony jest demontaż. Bardzo drogi jest specjalistyczny sprzęt: prasy, nożyce, wózki widłowe i podnośniki; nowy kosztuje kilkaset tysięcy złotych. Właściciele szrotów muszą mieć też pojazdy lub lawety do ściągania samochodów od klientów.

Łącznie na budowę i urządzenie stacji recyklingu aut, która będzie mogła przyjmować ok. 2 tys. pojazdów rocznie, trzeba dziś wydać co najmniej 1 – 1,5 mln zł.

Stacja demontażu przetwarzająca rocznie 1 tys. samochodów ma najczęściej ok. dziesięciu pracowników. Wydatki na płace są mniejsze, gdy firma nastawia się głównie na pozyskiwanie złomu, wyższe, gdy żyje przede wszystkim z handlu wymontowanymi częściami, bo wtedy potrzebni są doświadczeni mechanicy. Specjalizacja stacji zależy nieraz od fachowego przygotowania właścicieli. Na ogół są oni związani z branżą złomiarską albo prowadzili wcześniej warsztaty samochodowe.

Z pojazdu przeznaczonego do kasacji trzeba przede wszystkim usunąć groźne dla środowiska substancje i elementy. „Przepracowany” olej i szyby można sprzedać wyspecjalizowanym firmom za symboliczną cenę. Za tonę akumulatorów dostaje się ok. 1000 zł. Opony zabierają zwykle cementownie, za darmo, ale własnym transportem. Za odbiór i utylizację płynu hamulcowego często trzeba zapłacić.

„Osuszone” z płynów eksploatacyjnych auto można sprasować razem z fotelami na kostkę (lub rodzaj stalowego placka) i sprzedać przedsiębiorstwu, które odzyska i dokona selekcji surowców za pomocą strzępiarki. Tę bardzo drogą i skomplikowaną maszynę ma na razie tylko kilka firm w Polsce. Sprzedawanie im sprasowanych samochodów to najprostszy i najczęściej stosowany – wymagający najmniej pracy i kwalifikacji – sposób kasacji starych aut. Stacje recyklingu płacą za pojazd średnio 200 – 500 zł. Po sprasowaniu można uzyskać za niego ok. 1000 zł.

Firmy, które dokonują „głębokiego” demontażu aut i zarabiają na sprzedaży wyjętych części, stanowią tylko ok. 10 proc. wszystkich działających w branży. Rozbieranie samochodów „na czynniki pierwsze” wymaga dużego doświadczenia. Przed kilkunastu laty było to bardzo opłacalne zajęcie. Dziś części tanieją i coraz trudniej znaleźć na nie chętnych. Internetowa sieć sprzedaży, stworzona przez większe stacje demontażu, ma na składzie 260 tys. różnych części i zapasy stale rosną.

Warunkiem powodzenia w tym biznesie – przy wysokich kosztach inwestycji i niewielkich jednostkowych zyskach na każdym aucie – jest maksymalne wykorzystanie potencjału stacji. Mała firma w tej branży, działająca zgodnie z przepisami, może być rentowna, gdy przerabia co najmniej 700 pojazdów rocznie. Niewielka, ale nowo wybudowana stacja z halą o powierzchni ok. 200 mkw., musi demontować ok. 2 tys. aut. O samochody jest jednak bardzo trudno. Wprowadzony przez ustawę z 2005 r. system recyklingu aut – fundament biznesplanów, na podstawie których przedsiębiorcy zainwestowali w stacje demontażu – w praktyce nie działa.

Z około miliona aut, które co roku są wycofywane z ruchu, jedynie 10 – 15 proc. trafia do autoryzowanych stacji demontażu. Pozostałe są składowane na dzikich szrotach, których setki powstały w ostatnich latach, przeważnie na polach w pobliżu ważniejszych dróg.

Demontaż dokonywany poza autoryzowaną firmą jest zabroniony i karany, ale zakazu tego nikt nie egzekwuje. Miliony litrów oleju trafiają co roku do gleby, wód i kanalizacji. W całym kraju płoną stare opony. Nielegalne szroty, nieobciążone podatkami i składkami na ZUS, oferują właścicielom starych samochodów o połowę wyższe ceny niż uprawnione stacje demontażu. W efekcie wiele z tych ostatnich nie jest w stanie skupić wystarczającej liczby aut i przynosi straty.

Budowa i wyposażenie nowej stacji demontażu w Łochowie pochłonęło 3 mln zł. Stacja miała przyjmować rocznie ponad 10 tys. samochodów, w tym roku zdemontowała tylko 69. Przynosi 70 tys. zł strat miesięcznie. Druga stacja, pod Białymstokiem, należąca do tej samej firmy Ambit prosperuje nieźle.

– Byłem przekonany, że do Polski napłyną miliony używanych pojazdów, które trzeba będzie poddawać recyklingowi. To się sprawdziło – wyjaśnia Adam Małyszko, dyrektor Ambitu i prezes FORS. – Ale liczyłem też, że prawo dotyczące tej branży będzie przestrzegane i nie będziemy musieli na nierównych warunkach konkurować z szarą strefą. Wciąż na to czekamy. Na dotacje dla stacji poszło dotychczas 14 mln zł. Miliard złotych ściągnięty z osób sprowadzających samochody z zagranicy, zamiast służyć wdrożeniu systemu recyklingu, został przeznaczony na inne cele. Ale chyba UE nie będzie długo tolerować tego, że znikają u nas miliony aut, powodując m.in. ogromne straty w środowisku naturalnym. Jeśli system recyklingu zacznie działać, w stacje demontażu z pewnością będzie warto inwestować.

stacja recyklingu samochodów

? działka (1 ha na terenach wiejskich) 150

? urządzenie terenu 200

? hala 800

? sprzęt (podnośniki, wózki, narzędzia) 200

? lawety 200

? płace (1 mies.) 60

? skup samochodów (1 mies.) 50

razem 1660

Elwira Konieczka, właścicielka stacji Auto Gracik w Rogówku w woj. kujawsko-pomorskim

Wcześniej prowadziłam punkt skupu złomu. Ale o złom jest na rynku coraz trudniej. Dlatego wymyśliłam stację demontażu.

Budowałam ją stopniowo przez sześć lat. Ponad rok starałam się o uprawnienia do kasacji samochodów. Kupiłam separatory, prasy i podnośniki, utwardziłam grunt, wykonałam odwodnienia. Kosztowało mnie to prawie milion złotych.

Działamy od lipca ubiegłego roku. Moglibyśmy przyjmować nawet 500 samochodów rocznie. Ale od początku tego roku przerobiliśmy tylko 14. W tej sytuacji nie ma szans, by koszty się zwróciły.

Samochody do kasacji najczęściej są sprzedawane firmom, które nie mają do tego uprawnień. Takich podmiotów jest w naszej okolicy więcej niż tych legalnych. Stać je, żeby kupować samochody, bo mają niskie koszty. Ja płacić nie mogę i nie chcę.

Na szkoleniu dla właścicieli stacji demontażu tłumaczono, że auta powinny trafiać do nas za darmo, a jeśli są niekompletne, sami możemy żądać zapłaty za złomowanie. Nie mam przychodów z wymontowywania i sprzedaży części, bo nastawiamy się wyłącznie na sprzedaż złomu, a nie na rozkładanie samochodów w drobny mak. Zdejmujemy tylko opony, usuwamy olej, płyn hamulcowy i inne najbardziej szkodliwe odpady. Należy mi się chyba dotacja z funduszu ochrony środowiska, ale nie bardzo wiem, jak to się załatwia. Liczę wciąż na to, że ustawa o recyklingu samochodów wycofywanych z ruchu będzie naprawdę przestrzegana i firmy demontujące bez zezwolenia będą musiały zaprzestać swojej działalności. Inaczej trzeba będzie pomyśleć o zmianie branży.

Zanim zajęłam się skupem złomu, uprawiałam spory ogród. Robiłam w życiu rozmaite rzeczy i żadnej pracy się nie boję. Samochody rozbieram sama. Jeśli będzie trzeba, mogę się wziąć np. do wymiany opon w tirach. Przynajmniej zwrócą mi się koszty budowy hali.

Tadeusz Kasperek, właściciel firmy Auto Złom w Koszarach k. Iłży

W tym roku po raz pierwszy dostałem dotację za 2006 r. z funduszu ochrony środowiska. Należy się ona stacjom demontażu spełniającym wymagania ustawy dotyczące poziomu odzysku surowców, recyklingu oraz dokumentacji. To dla firmy bardzo poważna suma. Mogłem wreszcie przymierzyć się do wymiany sprzętu – lawet, wózków widłowych, podnośników – na nowy (do tej pory miałem używany).

Moja firma jest jedną z niewielu w Polsce zajmujących się wyłącznie demontażem samochodów. Zaczynałem na początku lat 90., gdy kasacja aut nie była regulowana żadnymi przepisami. Byłem jednym z pierwszych prywatnych przedsiębiorców w branży. Miałem dobre przygotowanie. Z zawodu jestem mechanikiem samochodowym, ale już w latach 70. – 80. pracowałem w firmach złomiarskich. Później miałem możliwość przyjrzenia się, jak działają szroty za granicą. Wydawałoby się, że to prosta robota. W rzeczywistości, żeby wyjść na swoje, trzeba mieć naprawdę dużą wiedzę o samochodach, materiałach i surowcach. Wystarczy na przykład, że w trakcie wymontowywania jakiegoś elementu z auta źle przetnie się przewód elektryczny, a wartościowa część nadaje się tylko na złom. A trafiają do nas samochody około 30 marek, setki modeli. Ja stale się uczę, a pracowników wysyłam na szkolenia. Kiedyś pracowałem sam. Jeszcze dziesięć lat temu zatrudniałem trzy osoby. Rozbieraliśmy 300 samochodów rocznie. Teraz mam dziesięciu pracowników, a liczba demontowanych aut wzrosła do tysiąca. Ściągam je z odległości do 70 km. Mamy dwa własne punkty sprzedaży używanych części, w Starachowicach i Skarżysku-Kamiennej. Łącznie zainwestowałem w firmę miliony złotych. Nie jest to zbyt intratny biznes. Za samochody do kasacji trzeba płacić coraz więcej. Ceny złomu wprawdzie wzrosły, ale używane części tanieją i coraz trudniej je sprzedać. O zmianie branży jednak nie myślę. Znam się na tym, co robię, i lubię to zajęcie. Za pieniądze z kolejnych dotacji planuję posadzić na terenie firmy nowe krzewy i drzewa. Już teraz jest tu sporo zieleni, ale chciałbym, żeby było więcej.

? Działka pod niewielką stację recyklingu samochodów powinna mieć ok. 1 ha. Musi zmieścić się na niej hala demontażu oraz place: składowy i manewrowy. Cały teren powinien być zabezpieczony np. geomembraną przed przenikaniem zanieczyszczeń do gruntu. Wybudowanie nowoczesnej hali o powierzchni 200 mkw. to dziś koszt ok. 800 tys. zł.

? Drogi jest także specjalistyczny sprzęt: nożyce, podnośniki, wózki widłowe (nowy ok. 100 tys. zł) i lawety do ściągania aut (nowa kosztuje 200 tys. zł).

? Mechanikom samochodowym o wysokich kwalifikacjach szroty płacą obecnie 2,5 – 3 tys. zł na rękę, mniej wykwalifikowanym pracownikom ok. 2 tys. zł. Koszty pracy w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosły w branży o 80 proc.

? Niektórym stacjom udaje się czasem zdobywać samochody za darmo, większość za nie płaci od 100 zł (za starego malucha) i 1000 zł (za poloneza) do nawet 5 tys. zł za powypadkowego kilkuletniego passata, z którego można wyjąć wartościowe części. Średnia cena skupu aut to 300 – 500 zł. Za transport płaci kupujący.

? Około 70 proc. samochodu to, biorąc na wagę, złom stalowy, którego cena w hutach sięga ostatnio 1200 zł za tonę. Za ważące 1,5 t (przed demontażem) auto, sprasowane wraz z tapicerką i plastikami, dostaje się ok. 1000 zł. Olej z rozbieranych samochodów można sprzedać za ok. 30 gr za 1 kg, akumulatory – za blisko 1000 zł za tonę. Kupowane są także szyby, ale za symboliczną złotówkę. Głównym odbiorcą opon są cementownie, które odbierają je własnym transportem za darmo. Za odbiór płynu hamulcowego często trzeba płacić, nawet do 4 zł za litr. Część firm kupujących olej godzi się odbierać go za darmo.

? Stacje demontażu mają prawo do dotacji z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. Muszą jednak pomyślnie przejść kontrolę dotyczącą wymagań w zakresie ochrony środowiska, udowodnić, że poziom recyklingu wynosi 80 proc. i wykazać się prawidłowo prowadzoną dokumentacją. Dotacja wynosi 500 zł na 1 tonę zdemontowanego samochodu.

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy