Nadmiar gotówki na rynkach, rekordowo szybki rozwój gospodarki światowej, ale przede wszystkim Indii i Chin, które porwały się na gigantyczne inwestycje infrastrukturalne, spowodowały niespotykany dotychczas wzrost cen na rynkach surowcowych w pierwszej połowie 2008 roku. Inwestorzy kupowali obojętne co, byleby to były surowce. Kogo nie stać było na ropę naftową, kupował metale. Jeśli metale były zbyt drogie, kupowano zboża, a nawet bawełnę i mleko w proszku. Mnożyły się oskarżenia, kto jest winien kryzysu na rynkach surowcowych, i wymieniano: Chińczyków, bo zużywają wszystkiego zbyt wiele, Brazylijczyków, bo używają trzciny cukrowej do produkcji etanolu, Amerykanów, bo nie są w stanie się opamiętać i ograniczyć popytu na paliwa, i wreszcie spekulantów, bo grają sobie na wybranych rynkach, a ludzie na świecie głodują, nie stać ich na jedzenie i transport, nie mówiąc już o nadchodzącej klęsce w budownictwie, bo stal i miedź drożały jak szalone. W efekcie ceny wzrosły do takiego poziomu, że pojawiła się bariera podażowa. Coraz mniej było chętnych do kupowania ropy naftowej po cenach przewyższających 140 dol. za baryłkę, miedzi kosztującej powyżej 10 tys. dol. za tonę, złota powyżej 1000 dol. za uncję, niklu i cyny, za które trzeba byłoby płacić więcej niż 20 tys. dol.Ta bańka spekulacyjna, tak jak wszystkie inne, pękła – pod koniec grudnia ropa kosztowała 39 dol. za baryłkę. Surowcowa hossa przyniosła również zwiększone ambicje polityczne producentów surowców, przede wszystkim Wenezueli i Rosji, które jednak szybko osłabły wraz ze spadkiem cen. Pierwszy impuls do obniżenia cen pojawił się w lipcu 2008 roku, kolejny po upadku Lehman Brothers 15 września, kiedy na tym rynku rozpoczęła się prawdziwa jatka. To dlatego OPEC postanowił interweniować, obcinając produkcję ropy o 4,2 mln baryłek dziennie. Na razie i to posunięcie nie przyniosło efektów. Gospodarka w recesji potrzebuje znacznie mniej surowców niż taka, która jest napędzana, i to obojętne, czy ten wzrost nie jest sztuczny.
[srodtytul]4: Pastwo Bankrut: Islandia[/srodtytul]
To był scenariusz znany wyłącznie z podręczników ekonomii. Najpierw ponad dziesięć lat życia na kredyt, a potem ogłoszenie niewypłacalności, bo państwo, firmy i obywatele prywatni nie byli w stanie nie tylko spłacić, ale i odsłużyć swojego zadłużenia. W tej sytuacji rząd islandzki zdecydował się na zamknięcie trzech miejscowych banków, które porwały się na zagraniczną ekspansję znacznie powyżej swoich możliwości, i giełdy papierów wartościowych. To z kolei doprowadziło do wstrzymania handlu narodową walutą – koroną, która podczas kryzysu straciła 50 proc. wartości nawet po najbardziej lichwiarskich cenach. Państwo zaczęło też się rozglądać za pomocą zagraniczną, pytając niemal: kto nas kupi? Chętnych nie było wielu. Rosjanie enigmatycznie obiecali wsparcie w wysokości 5,5 mld dol., a premier i minister finansów polecieli do Waszyngtonu prosić o pomoc Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który ostatecznie przyszedł z finansowym wsparciem w wysokości 2,1 mld dol. Efektem islandzkiego kryzysu może być ostatecznie przystąpienie tego kraju do Unii Europejskiej.
[srodtytul]5: Upadek mitu niezależności[/srodtytul]
Rok 2008 zachwiał też mitem niezależności gospodarczej najszybciej rozwijających się państw od kondycji gospodarczej w USA i najbardziej uprzemysłowionych krajach świata. Jeszcze jesienią polscy ekonomiści uspokajali, że czeka nas najwyżej spowolnienie, a skutki recesji europejskiej nie będą duże. Ostatecznie rząd polski przygotował program pomocowy, którego wartość szacuje się na ok. 91 mld zł, czyli ok. 7 proc. PKB. Tak zmiennego roku pod względem prognoz makroekonomicznych dla Polski jeszcze nie było. Zaczęło się od huraoptymistycznych oczekiwań z początku roku, kiedy to przekonywano, że wzrost gospodarczy w 2008 i następnym roku będzie oscylować wokół 5 – 6 proc. PKB, skończyło się zaś na hiperpesymistycznych, mówiących o silnym spowolnieniu, a nawet stagnacji. Najbardziej pesymistyczna pozostaje na razie prognoza Danske Bank mówiąca o spadku rzędu 0,5 proc., ekonomiści są jednak przekonani, że lada moment zaczną się pojawiać ujemne szacunki. Spirala pesymistycznych prognoz nakręca się w miarę pojawiania się coraz słabszych danych z rynku. Spada dynamika produkcji przemysłowej, słabnie konsumpcja – dotąd główna siła napędowa polskiego PKB. Realiści starają się jednak stopować zapędy czarnowidzących przyszłość ekonomistów. Polacy kupowali przed świętami, kupują po świętach, a od stycznia będą mieli więcej pieniędzy w kieszeniach dzięki obniżeniu stawek PIT, które także wydadzą na dobra konsumpcyjne, może więc wcale nasza gospodarka aż tak bardzo nie zwolni? A rządowe prognozy wzrostu gospodarczego spadły z 5,5 do 3,7 proc. w programie konwergencji, jaki rząd przyjął we wtorek. Ekonomiści są większymi pesymistami. Z ankiety „Rz” wynika, że gospodarka w 2009 r. rozwijać się będzie w tempie 2 – 2,2 proc.
[srodtytul]6: Giełdy ostro w dół[/srodtytul]