Zawsze przyciąga moją uwagę, gdy ktoś potrafi – i chce – swobodnie się między nimi poruszać. Bo nic tak nie irytuje jak przekonanie, że przedmiot ogniskujący czyjeś zainteresowania jest jedynie słuszny dla wszystkich. Od takiego ogniska wolę się trzymać z daleka.
Kiedy więc wpadła mi w ręce książka „Rynkowy umysł”, uwagę od razu przykuło motto z Schopenhauera i początek nawiązujący do Ewangelii wg św. Mateusza. Wiem, to hitchcockowski chwyt, który autor Michael Shermer stosuje z premedytacją. Ale kupuję to.
Zresztą opowieści o kupowaniu, sprzedawaniu, inwestowaniu, o gospodarce, rynku i o tym, czy pieniądze przynoszą szczęście, cała ta otoczka służy. Właśnie – opowieści bo „Rynkowy umysł”, na szczęście, nie jest skryptem czy podręcznikiem. Raczej wędrówką, podczas której natrafiamy na zaskakujące i warte poznania perełki, ale też nużące podejścia, po których nie zawsze następuje obiecywany zachwyt.
Michael Shermer prowadzi nas w świat ewolucyjnej ekonomii, a raczej w świat nowej zupełnie dyscypliny naukowej – neuroekonomii. Poznajemy ewolucyjne korzenie naszego poczucia sprawiedliwości czy moralnych zachowań. Dowiadujemy się, jak ta ewolucyjna moralność wpływa na rynek i gospodarkę rynkową.
Autor ze swobodą porusza się po dorobku nauk społecznych i ekonomii i nie tylko. Udowadnia, że ludzie wcale nie zawsze są egoistyczni, biznes nie polega tylko na walce, a współczesna wolnorynkowa ekonomia wyrasta z moralnej natury istot ludzkich. Przy okazji zaś dowiadujemy się, czym dla ludzi naprawdę są pieniądze, jakie są pożytki z cnoty, czym jest wolna wola i w czym wciąż jesteśmy bardzo podobni do naszych zwierzęcych krewnych.