Owszem, są gwiazdy, czasem bankiety, ale przecież to biznes, a więc mnóstwo pracy i duża odpowiedzialność finansowa. W wolnym czasie projektant nie tylko wymyśla nową kolekcję, ale między wrześniem a marcem, kiedy zaczynają się pokazy, musi zadbać o to, żeby mieć ją gdzie uszyć, kupić tkaniny, zapłacić za wykonanie i znaleźć na wszystko nabywców, dla których urządza się osobne pokazy, zwane handlowymi. Jest to o tyle trudne, że rynek mody w światowym rozumieniu tego słowa u nas praktycznie nie istnieje. Jesteśmy więc postrzegani jako krajowy odpowiednik takich kreatorów jak Prada czy Yves Saint-Laurent, tyle że nie stoją za nami wielkie firmy ani sieci sklepów, jak w ich przypadku. Zaledwie kilku polskich projektantów ma własny sklep.
[b]A na Zachodzie każdy projektant ma sklep?[/b]
W Paryżu, Mediolanie czy Nowym Jorku istnieją miejsca, gdzie początkujący projektant może pokazywać i sprzedawać swoje kolekcje. To tzw. multibrandy, sklepy, w których można znaleźć ubrania z metką zarówno uznanych nazwisk, jak i młodych zdolnych. W ten sposób ci drudzy mają szansę na dobry start. Tego typu sklepy są także w Kijowie czy Sankt Petersburgu.
[b]Czemu nie w Warszawie?[/b]
Są dwa równie ważne powody. Pierwszy to wciąż zbyt niski poziom dochodów Polaków w stosunku do mieszkańców Europy Zachodniej. Drugi to cena, jaką płacimy za 50 lat szarości, biedy i bezguścia. W ciągu ostatnich dziesięciu lat polska ulica bardzo się zmieniła. Polki wyglądają coraz lepiej, śledzą najnowsze trendy. Tyle że widać na nich głównie ubrania z sieciowych sklepów, dostępne w setkach egzemplarzy na całym świecie.
Nie twierdzę, że inteligentna dziewczyna obdarzona dobrym gustem nie może się ubrać od stóp do głów w H&M i świetnie wyglądać. To dobrze, że ma szansę bawić się modą, uczyć się jej za niewielkie pieniądze. Jednak często brak jej wrodzonej wrażliwości estetycznej. Wyrafinowania trudno oczekiwać od społeczeństwa, które najpierw przetrzebiły wojny, a potem przez 50 lat otaczała brzydota i szarzyzna PRL. Przeciętna Francuzka czy Włoszka dorasta w przestrzeni ukształtowanej przez tradycję i dobry gust wielu poprzednich pokoleń, będącej efektem mariażu dużych pieniędzy ze sztuką. Od dziecka dostaje potężną dawkę piękna i stylu, co później procentuje. U nas tego brak. Dlatego wciąż nie doceniamy jakości. Brak nam przekonania, że warto wydać więcej na ubranie, zwłaszcza z metką znanego projektanta. I niekoniecznie chodzi o wieczorowe suknie w stylu glamour. Patrzymy na zdjęcie Carli Bruni w prostej, wręcz ascetycznej sukience i myślimy: pewnie kosztowała krocie, a wygląda identycznie jak ta, którą widziałam w Zarze. Tyle że wykonanie tej sukienki i tkanina, z jakiej została uszyta, to zupełnie inna jakość.