W kąt poszedł dług publiczny, OFE, euro. Opozycja szykuje się do tego, by z ceny cukru uczynić oś sporu o politykę gospodarczą. Rząd też przygląda się sprawie z całą powagą. W końcu to niemądra wypowiedź Marii Antoniny o ciastkach przyspieszyła wybuch rewolucji francuskiej, a dostępność szynki stała się miną, która wybuchła pod reżimem Gierka. Nie ma co ukrywać – w dyskusji nie może zabraknąć głosu naukowców.

Naukową analizę tego fenomenu trzeba rozpocząć od faktu, że rola cukru w kształtowaniu powszechnych opinii o stanie gospodarki nie bardzo odpowiada jego rzeczywistemu znaczeniu. Według GUS przeciętny Polak spożywa rocznie ponad 16 kg (i z roku na rok mniej) tej niezbyt zalecanej przez lekarzy używki, a przeciętne wydatki na cukier to tylko 0,4 proc. całości wydatków gospodarstw domowych (oczywiście u ludzi uboższych udział ten jest wyższy). Wydawałoby się więc, że nawet znaczny skok ceny cukru nie powinien znacząco wpłynąć na oceny sytuacji finansowej Polaków. Nic bardziej błędnego! Sieci hipermarketów od lat wiedzą, że wystarczy obniżyć o 20 proc. cenę cukru, by z drugiego końca miasta ciągnęły na zakupy całe karawany klientów. Oczywiście zyski, które przy okazji daje sprzedaż innych towarów, wielokrotnie przekraczają wartość upustów na cukrze. Po drugie, w przypadku ceny cukru mamy w znacznej mierze do czynienia ze zjawiskiem niezależnym od polskiej polityki gospodarczej.

Najogólniej rzecz ujmując, produkcja cukru w Unii jest ściśle kontrolowana, a o jej poziomie (i poziomie cen) decydują głównie decyzje Brukseli. Znaczne zwyżki cen na świecie, w połączeniu z błędnymi prognozami Komisji Europejskiej, doprowadziły do silnego podrożenia cukru w całej Europie, na co nasz rząd i NBP naprawdę nie mają wielkiego wpływu. Po trzecie jednak, wzrost wzrostowi nierówny. Wszystko wskazuje na to, że w Polsce jest on znacznie wyższy niż np. w Niemczech. Decyduje o tym mało przejrzysty i mało konkurencyjny rynek, pozwalający na szybką realizację nadmiernych zysków przez producentów i pośredników, gdy tylko występuje nierównowaga popytu i podaży (kto chce, może to nazywać spekulacją, choć pewnie trudno tu udowodnić jakiekolwiek złamanie prawa). Ale pozwalają na to też paniczne zachowania konsumentów, gotowych gromadzić zapasy i płacić każdą cenę, gdy tylko się rozniesie, że cukier ma zdrożeć. Podobnie było np. gdy tylko w ubiegłym wieku roznosiła się wieść, że może wybuchnąć wojna.

Słowem, cena cukru ma znaczenie symboliczne, którego nie wolno lekceważyć. Może i cukier nie jest najważniejszym towarem dla polskich konsumentów, ale jego wpływ na nastroje jest niepodważalny. Tak w ekonomii czasem bywa – nie zawsze to, co rzeczywiście ważne, jest jednocześnie najważniejsze dla nastrojów. PS. Analiza była czysto teoretyczna, bo osobiście nie używam cukru.

Autor jest profesorem, głównym ekonomistą PricewaterhouseCoopers