Mam jedną postać kobiecą. Ale mnie interesują tylko te dzieła, z którymi poczuję emocjonalną więź. Nie zważam na nazwisko malarza. Ludzie – przeciwnie, często kierują się modami, schematami, tymi zwłaszcza, jakie narzuca prasa. Jeśli podaje, że „Pływaczki" Nowosielskiego są wysoko notowane na aukcjach, ludzie kupują obrazy z tego cyklu, bez względu na to, czy naprawdę im się podobają, czy coś czują do tego malarstwa. Nie można mieć o to pretensji. W Polsce brak edukacji plastycznej. Nauczanie plastyki dopiero wraca do szkół. W niektórych krajach, na przykład w Stanach, edukacja plastyczna dzieci jest tak naturalna jak zabawa klockami lego. Tak wychowały się też moje dzieci. Dlatego też spontanicznie uczestniczyły w planowaniu, gdzie zawisną obrazy, gdzie staną rzeźby. One, podobnie jak ja, mają osobisty stosunek do tych dzieł.
Co pani widzi zaraz po przebudzeniu?
Pastele Barbary Szubińskiej, obraz Nowosielskiego.
Środowisko, w jakim pani przebywa zawodowo lub towarzysko, zmieniło swój stosunek do sztuki przez ostatnie 20 lat?
Tak. Ta ewolucja jest ściśle związana z transformacją gospodarczą. Najpierw wielu przedsiębiorcom się wydawało, że zawsze łatwo będą zarabiali wielkie pieniądze. Kupowali więc obrazy za każdą cenę, żeby jak najszybciej wejść do elit. Na początku lat 90. nie była to sztuka współczesna, ale najczęściej z przełomu XIX i XX wieku, znana z muzeów, nazwijmy to – sztuka bez ryzyka. Kiedy nadszedł pierwszy kryzys, ludzie w pierwszym rzędzie zrezygnowali z kupowania obrazów. Potem przyszedł okres, kiedy nie wypadało chwalić się nabywaniem dzieł sztuki. W dużej mierze trwa on nadal i wydaje mi się, że sztuka płaci za to wysoką cenę. W Polsce nie wypada się chwalić sukcesem finansowym. Część społeczeństwa jest przekonana, że jeśli ktoś kupuje obrazy i rzeźby, zwłaszcza nowoczesne, to jest to rozrzutność. Kupowanie sztuki nie jest postrzegane jako naturalny, istotny element życia każdego człowieka. Dlatego ci, którzy kochają sztukę nowoczesną, nie afiszują się z tym. Stąd również brak wzorów.