A Bruksela nie chce przyznać, że potrzebna jest restrukturyzacja. Bo być może pojawiłyby się pytania, dlaczego nikt o tym nie pomyślał rok temu, zamiast pompować w Grecję 110 mld euro za reformy, których ta i tak nie przeprowadzi?
Ostatnie tygodnie to pokaz prawdziwej słownej akrobacji ze strony unijnych polityków. Jose Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej, Oli Rehn, komisarz ds. gospodarczych, Jean-Claude Juncker, szef eurogrupy, czy Jean-Claude Trichet, prezes Europejskiego Banku Centralnego, zgodnie deklarują: nie ma mowy o restrukturyzacji długu greckiego. Przynajmniej do 2013 r., kiedy to wejdzie w życie europejski mechanizm stabilizacyjny opisujący warunki restrukturyzacji długu kraju strefy euro i szczegółowe zasady redukcji należności prywatnych wierzycieli.
Ale w takim razie, co stanie się wcześniej? Wiadomo, że w myśl umowy zawartej z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Komisją Europejską już w 2012 r. Grecja powinna wrócić na rynki finansowe i pożyczyć tam 27 mld euro. I wiadomo, że jej się to nie uda, czyli nie będzie w stanie zrefinansować swojego długu. Co wtedy?
Otóż wtedy może nastąpić... przeprofilowanie (ang. reprofiling). To nowe słowo oznacza faktycznie restrukturyzację. Tyle że nie w formie redukcji nominalnej wartości długu (bo to zostawiamy sobie na 2013 r.), ale poprzez wydłużenie terminu spłaty i/lub obniżenie oprocentowania.