Oczywiście w czasach, gdy w Afryce Północnej trwa wojna, a tam są ulokowane interesy kilku ważnych krajów unijnych, pies z kulawą nogą nie zainteresuje się Ukrainą. Zresztą po co Niemcy mieliby wkurzać Rosjan? A gdy pojawi się konieczność płacenia rachunków za Hiszpanię, to o większych środkach na asfalt będzie można tylko pomarzyć.
Dobrze, skoro nie mamy szans na załatwienie spraw ważnych dla Polski, to korzyścią będzie fakt, że media światowe będą częściej mówić o Polsce, że w końcu do Polski przyjedzie dużo ważnych osób z zagranicy. Zgoda, ale zastanówmy się przez chwilę nad tą korzyścią. Co to będzie oznaczało w praktyce? Jak się przełoży na nowe kontrakty dla polskich firm? Czy ktoś widział taką listę konkretnych korzyści? Jeśli tak, to proszę podesłać.
Trudno wskazać konkretne korzyści z polskiej prezydencji. Za to bardzo łatwo wskazać konkretne koszty, zaczynając od 500 milionów zł, które można by przeznaczyć na ekspansję polskiego biznesu za granicą. Ponadto każdy, kto zarządzał korporacją, wie, że często projekty, które nie mają znaczenia dla firmy, niepotrzebnie absorbują uwagę zarządu, co opóźnia ważne decyzje lub pogarsza ich jakość. Tak będzie z prezydencją, uwaga rządu będzie nakierowana na zyski medialne z prezydencji, a debata nad reformami w Polsce zniknie z mediów. To dobrze dla popularności rządu, ale źle dla przyszłości Polski. No ale do takich priorytetów rządu Tuska już zdążyliśmy przywyknąć.
Ponadto jest wysoce prawdopodobne, że podczas naszej prezydencji rozpocznie się poważny kryzys finansowy w strefie euro, gdy greckie problemy rozszerzą się na Hiszpanię. To prawdopodobnie będzie najważniejszy punkt agendy Unii Europejskiej podczas polskiej prezydencji. W takich czasach proces decyzyjny powinien być szybki i do bólu skuteczny. Dlatego rozmowy o tym, jak poradzić sobie z kryzysem, będą omijały Polskę, będą nieformalne miniszczyty głównych decydentów. I zamiast zyskać na reputacji, okaże się, że stracimy, bo wszyscy zobaczą, że Polski nikt nie pyta o zdanie mimo formalnego przewodniczenia Unii.
Wyobraźmy sobie, że w któreś popołudnie Grecja ogłosi niewypłacalność, ponieważ nie otrzyma nowej transzy finansowania z MFW i unijnego funduszu stabilizacyjnego. Unia Europejska musi się wypowiedzieć w tej sprawie. Premier Tusk zwołuje konferencję prasową i... No właśnie, i co powie. Nieważne, co powie, bo i tak nikt nie będzie tego słuchał. Wszyscy będą czekali, co powie Angela Merkel, ewentualnie Nicolas Sarkozy.
Ostrzegam, że nadchodzą czasy, które mogą obnażyć fakt, że najwięksi gracze Europy nie liczą się z polskim zdaniem. Lepiej uniknąć tego blamażu. Dlatego proponuję, żeby Polska przekazała prezydencję w Unii Niemcom. Dzięki temu zarządzanie antykryzysowe w Unii będzie sprawniejsze, a polski rząd będzie mógł się skupić na tym, na czym powinien, czyli na koniecznych reformach, które uodpornią Polskę na grecką zarazę zbliżającą się do naszych granic.