Najważniejsze, że obyło się bez poważniejszych prób rozmontowania finansów publicznych, jakie na fali radosnego, przedwyborczego podniecenia niejednokrotnie fundowali nam w przeszłości posłowie i senatorowie.
A jest co wspominać... W roku 2001, właśnie wówczas, kiedy minister Bauc poinformował, że wali się budżet państwa, pracujący ponad partyjnymi podziałami parlamentarzyści przegłosowali wzrost rocznych wydatków budżetowych o 30 miliardów złotych. Cztery lata później entuzjastycznie przyjęli wartą kilkadziesiąt miliardów złotych propozycję górników co do zmiany organizacji systemu emerytalnego, tak by większość ich emerytur pokrywał z przyszłych podatków budżet (o innych drobiazgach, na łączną sumę kilku miliardów, nie warto nawet wspominać).
W roku 2007 wielkich fajerwerków w sferze finansowej nie było (wtedy na tapecie były akcje CBA), ale obecnie wobec nieszczególnej sytuacji gospodarczej aż prosiło się, by powrócić do tematu. To, że w ciągu ostatnich tygodni nie mieliśmy w Sejmie głosowań nad gigantycznym wzrostem wydatków budżetowych, jest niewątpliwie – piszę to bez żadnej ironii –zasługą zarówno rządzącej koalicji, jak i opozycji.
Znaczenie tego pozytywnego zjawiska nieco umniejsza fakt, że choć żadnych głosowań nie było, tradycyjnie pojawiły się za to bzdurne i niemożliwe do realizacji obietnice wyborcze. Szacunki dotyczące skali tych obietnic różniły się, ale chodziło o kwoty od skromnych kilku – kilkunastu miliardów złotych proponowanych przez PO poprzez kilkadziesiąt miliardów obietnic PiS i PJN aż do stu kilkudziesięciu, na które licytowały się PSL i SLD.
Generalnie należy zauważyć, że nasi politycy nie wyszli jednak pod tym względem z prowincjonalnego zaścianka. W końcu prezydent Obama szafował bilionami dolarów. Więcej odwagi i wyobraźni! Dlaczego nie zaproponować, że budżet dołoży każdemu uczciwemu Polakowi do pensji tyle, żeby zarabiał więcej od przeciętnego Niemca? Kosztowałoby to zaledwie nieco powyżej biliona złotych (oczywiście, kwotę można by zmniejszyć, wprowadzając bardziej rygorystyczną definicję „uczciwego Polaka"). A cóż zostało z dawnej fantazji, z którą co wybory oferowano wybudowanie kilku milionów mieszkań? Z odpowiednimi dopłatami państwa też wyszłoby tanio jak barszcz, poniżej biliona.