Zmagania Greków z kryzysem finansowym są dokładną kalką tego, co poprzedziło bankructwo Argentyny. Tyle,że Grecja ma nadal wsparcie finansowe i Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Komisji Europejskiej, oraz Europejskiego Banku Centralnego.
Właśnie mija 10 rocznica od daty,kiedy Argentyna ogłosiła niewypłacalność. Jej zadłużenie wynosiło wówczas 132 mld dolarów i równało się jednej siódmej długu wszystkich krajów rozwijających się. W tej sytuacji 3 grudnia 2001 Argentyńczycy poinformowali swoich wierzycieli,że nie będą w stanie obsługiwać zadłużenia. Władze ograniczyły wypłaty z kont bankowych do 250 dol. tygodniowo i wprowadzili w kraju stan wyjątkowy.Rząd podał się do dymisji. W styczniu 2002 rząd Eduardo Duhalde uwolnił kurs peso ,wcześniej sztywno związanego z dolarem.Inflacja skoczyła do 40 proc. Właściciele kont odzyskali pełny dostęp do swoich oszczędności dopiero w 2003 roku i wtedy tych ,którzy zgromadzili pieniądze na kupno mieszkań stać było już tylko na używane auto.
Wygrywali ci,którzy mieli pieniądze ulokowane zagranicą,albo ukryte „w skarpetach". Nagle okazało się,że długi zaciągnięte w peso można było błyskawicznie pospłacać, bo dolary drastycznie podrożały. Argentyński PKB skurczył się o 10 proc. i szybko okazało się, że trzy czwarte ludności żyje w ubóstwie. Teraz okazuje się,że potrzeba było aż 10 lat, aby gospodarka wróciła do poziomu sprzed kryzysu.
Zdaniem Domingo Cavallo , wielokrotnego ministra gospodarki i finansów Argentyny , który potem zarobił majątek podróżując po świecie z odczytami o tym, jak powinno się ratować zadłużone kraje, Argentyna nie miała wówczas innego wyjścia, jak właśnie ogłoszenie niewypłacalności i ograniczenie dostępu do oszczędności.
— Właściciele kont mogli wypłacać nieduże kwoty,więc mieli środki na pokrycie bieżących potrzeb. Ale powstrzymało to run na baki i uratowało instytucje finansowe przed plajtą. To trzeba było zrobić - mówi.