Oczywiście nic nie ujmuję tym danym, stanowiącym rzetelny i najczęściej używany do analiz zestaw wskaźników charakteryzujących zdrowie i dynamikę gospodarki. Ale patrząc na wyniki zebrane z 500 największych przedsiębiorstw, można jednak zobaczyć coś jeszcze: spróbować wyczytać stan nastrojów, które przeważają w polskich przedsiębiorstwach, spróbować przeanalizować ich oceny sytuacji gospodarczej czy odgadnąć ich prawdopodobne zachowania w najbliższej przyszłości.
Ponieważ wyniki Listy 500 komentuję już od okrągłej dekady, po raz kolejny nie mogę odmówić sobie przyjemności sięgnięcia pamięcią wstecz i omówienia wyników tegorocznych (czyli za rok 2011) na tle wyników z lat ubiegłych. Zaczyna się to już rysować jako cała historia, pełna ciekawych zwrotów akcji, okresów lepszych i gorszych. Jak na tym tle wygląda sytuacja obecna?
Wzorem lat ubiegłych przypomnę wszystkie kolejne tytuły moich komentarzy, obrazujące trudną drogę, którą musiały pokonać w ciągu dekady polskie firmy w procesie dostosowania się do warunków konkurencyjnego, otwartego, europejskiego rynku. Pierwszy komentarz, dotyczący wyników roku 2002, był zatytułowany: „Atleci są zmęczeni". Pisałem go w momencie, gdy nasza gospodarka przechodziła okres ciężkiej, bolesnej restrukturyzacji, dokonywanej w dodatku w warunkach stagnacji popytu i niezwykle mocnego kursu złotego. Wskaźniki publikowane przez GUS charakteryzowały sytuację głównie za pomocą ponad 20-procentowego bezrobocia. Wskaźniki Listy 500 pokazywały natomiast, że w firmach dokonuje się właśnie olbrzymia praca i forsowny wzrost wydajności pracy. Polskie firmy przechodziły przez okres dramatycznie trudnych dostosowań, nie widząc jeszcze nadziei na poprawę sytuacji, dominowały więc w nich nastroje pesymizmu. Potem jednak było lepiej, a w roku 2003 komentarz miał już tytuł: „Senne przebudzenie". Restrukturyzacja zaczynała dawać efekty, a jednocześnie gospodarka odbijała się od dna, rosły zyski i eksport. Niepewne przyszłości firmy nadal nie podejmowały dużych inwestycji i bały się zatrudniać ludzi, ale gdzieś w końcu tunelu widać już było światełko nadziei.
Ostatnie dziesięć lat wyraźnie zahartowało polskie firmy
Po przebudzeniu, w roku 2004 przyszła „Poranna gimnastyka", stopniowe rozkręcanie się sprzedaży i inwestycji, związane również z sukcesem, jakim było przystąpienie kraju do Unii Europejskiej. Choć nastroje stopniowo się poprawiały, trzeba było dopiero kolejnego roku, by polskie firmy znalazły się „Na rozbiegu". Po wejściu do Unii gospodarka naprawdę ruszyła z miejsca, nastroje zaczęły się radykalnie zmieniać. Ponieważ jednocześnie polskie firmy zaczęły zbierać owoce drastycznej restrukturyzacji z lat 2002 – 2003, ich dynamika w oczach rosła. Zaowocowało to najpierw w roku 2006 „Wybiciem do skoku", a w roku 2007 „Wielkim skokiem". Produkcja szybko rosła, ciągnięta przez eksport i inwestycje. Firmy nabierały siły i pewności siebie, modernizowały się, zwiększały nakłady inwestycyjne, snuły ambitne plany rozwoju. Niepewność i brak wiary we własne siły, widoczne jeszcze pięć lat wcześniej, zaczęły ustępować nastrojom wręcz nadmiernie dobrego samopoczucia – co widać było również po coraz chętniej zaciąganych kredytach, służących realizacji ambitnych i optymistycznych planów rozwojowych.