Ludzie coraz bardziej nienawidzą bankierów i mają ku temu 100 powodów.
Ale jeżeli chcą ich jeszcze bardziej nienawidzić, powinni przeczytać książkę „Cityboy", autobiograficznie opisującą karierę analityka akcji w jednym z londyńskich banków inwestycyjnych. Sam pracowałem jako ekonomista w międzynarodowych bankach, ale w Warszawie nigdy nie było takich patologii jak w Londynie.
Autor książki, przeciętny osobnik, bez pomysłu na życie, w zasadzie przypadkowo dostaje pracę w londyńskim banku inwestycyjnym. Szybko orientuje się, na czym polega sukces. Nie liczy się dobra analiza, tylko umiejętność załatwiania klientom biletów na ciekawe mecze i koncerty oraz wspólne orgie z panienkami.
Wraz z kolegami zostawia w barach rachunki w wysokości kilkumiesięcznej pensji przeciętnego Anglika, a ponieważ nie wytrzymuje tempa pracy przez 24 godziny na dobę, wspomaga się narkotykami. Sam twierdzi, że wykonuje pracę nikomu niepotrzebną i bierze za to setki tysięcy funtów.
Dwudziestoparoletni chłopak, który w zasadzie nic nie umie, lata prywatnymi samolotami, spędza weekendy w najdroższych kurortach świata, zamawia napalonym dziewczynom szampana po tysiąc funtów za butelkę. Zadowoleni klienci, którym sprawnie załatwia kolejne orgie i coraz lepsze bilety, umieszczają go coraz wyżej w rankingach –? analityk staje się gwiazdą, zarabia coraz więcej i ćpa coraz więcej, staczając się do rynsztoka, w którym płynie wytrawny francuski szampan.