Warszawskie Centrum Numizmatyczne istnieje 21 lat. Szacuje się, że w tym czasie, jeśli ktoś miał złotą dwudziestodolarówkę, to dawała mu ok. 13-14 procent zysku rocznie. Jednak numizmaty, które trafią pod młotek, mają nie tylko wartość kruszcu, ale przede wszystkim wartość kolekcjonerską. Przez to ich cena rośnie w wyjątkowy sposób i nie spada. W co inwestować - w kruszec, czy raczej w rzadkość i wartość artystyczną lub historyczną?
Antykwariat Numizmatyczny Pawła Niemczyka na aukcji 21 października zaoferuje 377 starannie wybranych monet, banknotów, medali i odznaczeń. Znajdą się tam eksponaty z ceną wywoławczą 500-800 tys. złotych. Najczęściej to numizmaty polskie lub rosyjskie. Są legendarne monety, jakich nie ma nawet w Kolekcji Czapskich w Muzeum Narodowym w Krakowie, ani w Zamku Królewskim w Warszawie.
Zgromadzono obiekty najrzadsze i najcenniejsze w poszczególnych epokach, od średniowiecza do dziś. Na przykład denar Bolesława Chrobrego zna każdy Polak, ponieważ przedstawiony jest na aktualnym banknocie o nominale 20 zł. To jedna z najsłynniejszych monet polskich. Ma wyjątkową symboliczną wartość, ponieważ na niej podobno po raz pierwszy pojawił się orzeł jako godło Polski. Troskliwy dziadek może denara kupić na prezent wnukowi, aby uczyć go ojczystej historii (wyw. 20 tys. zł).
Większą wartość kolekcjonerską ma denar typu Venciezlavvs, po drugiej wojnie nie był oferowany w handlu (wyw. 30 tys. zł). Jedyny istniejący na rynku dukat koronny Stefana Batorego z mennicy w Poznaniu z 1586 roku ma cenę wywoławczą 500 tys. zł. Sprzedany w czasach najcięższego kryzysu osiągnął wtedy dwudziestokrotność ceny wywoławczej.
Jest też dukat miasta Rygi, wybity w niewielkim nakładzie w złocie, do dziś zachowały się tylko dwa egzemplarze. Cena wydaje się okazyjna (150 tys. zł), gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że drugi egzemplarz jest w muzeum w Wiedniu, ale muzealny eksponat jest uszkodzony. Unikat ten może zainteresować kolekcjonerów pamiątek związanych z Inflantami.