Książka ilustruje bowiem, że tak jak żeglarz nie dotrze nigdy do początku świata, tak ekonomista nie znajdzie jednej, pierwotnej przyczyny kryzysu. Tytułowe linie uskoku, które doprowadziły do finansowego tsunami, przecinają się w wielu miejscach.
Były główny ekonomista MFW nie pozwala sobie na żadne uproszczenia. Teza, że za kryzys odpowiedzialność ponoszą chciwi bankierzy, jest jego zdaniem pusta. – Chciwość lub, mówiąc bardziej prozaicznie, dbałość o własny interes (...) to stała, nie może więc wyjaśniać boomów i krachów – tłumaczy. Nie uważa wprawdzie finansistów za niewinne ofiary zawirowań, ale dostrzega, że ich postępowanie było przeważnie racjonalną reakcją na system otaczających ich bodźców. – Prawdziwe źródła kryzysu są znacznie bardziej rozprzestrzenione, ale też lepiej ukryte – wskazuje autor.
Za niewłaściwe rozstawienie świateł i znaków, które wiodły sektor finansowy na manowce, odpowiedzialność ponoszą także rządy. Istniejącego w każdej dojrzałej gospodarce systemu bezpieczników, który utrzymuje stabilność gospodarki, nie da się bowiem wyłączyć bez udziału sił politycznych. W USA, wskazuje Rajan, wyłączono je w reakcji na narastające nierówności społeczne. Rozwiązać problem mogła reforma systemu edukacyjnego, ale politycy, myślący w horyzoncie kadencji, potrzebowali szybkich efektów. Redystrybucja, która byłaby oczywistym rozwiązaniem w każdym innym kraju, w USA nie wchodziła w grę z powodu podziałów w Kongresie. A skoro nie mogli wyrównać różnic w dochodach Amerykanów, politycy postanowili wyrównać ich poziom życia, czyli wydatków. W tym celu, za pośrednictwem kontrolowanych przez rząd agencji, odkręcili kurek z kredytem.
Pomogła w tym luźna polityka pieniężna Rezerwy Federalnej, którą mandat zobowiązuje do dbania o wysoki poziom zatrudnienia. To zaś po poprzednich recesjach rosło wyjątkowo opieszale. Fed mógł sobie pozwolić na wyjątkowo agresywne stymulowanie gospodarki, bo nie powodowało to wzrostu inflacji, która normalnie położyłaby kres takiej polityce. Inflację w ryzach trzymał zaś import tanich produktów z Azji, ten sam, który przedłużał rekonwalescencję amerykańskiej gospodarki po ostatnich recesjach, nie pozwalając jej podźwignąć się na drodze eksportu.
Dawniej wschodzące azjatyckie gospodarki były raczej rynkiem zbytu dla produkowanych na Zachodzie dóbr, zwłaszcza inwestycyjnych, kupowanych na dodatek za pieniądze pożyczone od zachodnich banków. Zmienił to jednak kryzys z końca lat 90., który podważył zaufanie tych państw do zachodniego kapitału. Aby uniknąć w przyszłości upokarzających kuracji doktorów z MFW, kraje te postanowiły pójść drogą sprawdzoną wcześniej przez Niemcy i Japonię. Postawiły na eksport i zbudowały ogromne rezerwy walutowe, które lokowały w USA, stając się kolejną siłą podsycającą tam kredytową bańkę.