Energetycy przekonują, że nie są w stanie zapobiec awariom przy silnych opadach śniegu i marznącego deszczu. – Te opady doprowadzały do oblodzenia i zerwania przewodów, powstawały też zwarcia wywołane przez obciążone śniegiem drzewa – wyjaśnia prezes PSE Operator Stefania Kasprzyk.
Skutki weekendowych awarii jeszcze wczoraj odczuwali mieszkańcy miejscowości w powiatach częstochowskim, lublinieckim, kłobuckim i myszkowskim. W poniedziałek w południe nadal bez prądu było 51 tys. odbiorców. Wiceprezes spółki Enion Piotr Ordyna mówi wręcz o kataklizmie i spustoszeniach niespotykanych w tym regionie. - Nikt nie pamięta tak trudnych warunków, uszkodzone zostały nie tylko linie, ale i słupy – dodaje. – Kilka godzin po oczyszczeniu linii i przywróceniu zasilania kolejne drzewa się przewracają i znów mamy awarię.
Prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej przekonuje, że odbiorcy na terenach słabiej zaludnionych są i będą narażeni takie awarie. – Tego nie wytrzyma żadna sieć napowietrzna, nawet supernowoczesna – mówi. – Takie sytuacje jak w ostatni weekend w Polsce zdarzają się nawet w krajach wysoko rozwiniętych, jak USA czy Kanada.
Jedynym wyjściem byłoby ułożenie podziemnych kabli, ale to zbyt kosztowne przedsięwzięcie, na które nie stać spółek energetycznych. W Europie sieci kablowe są instalowane tylko na najbardziej zurbanizowanych terenach, np. w Zagłębiu Ruhry. Wyjątkiem jest Holandia, w której ok. 90 proc. sieci znajduje się pod ziemią.
Wiceprezes spółki Enion przyznaje, że budowa linii podziemnej może być nawet trzykrotnie droższa niż napowietrznej. – Są instalowane w miastach, ale na terenach słabo zaludnionych nie mają ekonomicznego uzasadnienia. Koszty ich budowy są wysokie, a zatem i opłata dystrybucyjna dla odbiorców, czyli za przesłanie energii, musiałaby być bardzo wysoka – tłumaczy.