Czy sprzedawane firmy mają trafiać w ręce pracowników

Prywatyzacja pracownicza ma zwolenników, ale problemem w jej upowszechnieniu jest zdobycie finansowania

Publikacja: 18.03.2010 03:07

Uczestnicy debaty w redakcji „Rz” zgodzili się, że najłatwiej przeprowadzić prywatyzację pracowniczą

Uczestnicy debaty w redakcji „Rz” zgodzili się, że najłatwiej przeprowadzić prywatyzację pracowniczą w małych i średnich firmach

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Polacy mówią „tak” prywatyzacji pracowniczej – wynika z sondażu GfK Polonia przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej” między 4 a 8 marca na próbie 979 pełnoletnich osób. Zwolennikami czynnego udziału pracowników w prywatyzacji firm jest aż 76 proc. badanych. Większość z nich (51 proc.) uważa jednak, że powinien być to udział częściowy. Tylko 21 proc. jest zdania, że należałoby przekazywać całe firmy w ręce zatrudnionych. Według 15 proc. ankietowanych załogom nie należą się żadne preferencje.

Aprobata dla prywatyzacji pracowniczej jest wyższa u mężczyzn niż u kobiet (odpowiednio 80 i 71 proc.) Największymi zwolennikami częściowego udziału pracowników w prywatyzacji są osoby w wieku 20 – 28 lat, bezrobotni lub wykwalifikowani robotnicy. Takie rozwiązanie popiera też 34 proc. ankietowanych menedżerów, specjalistów i właścicieli firm. Ale 36 proc. spośród nich chce, by pracownicy byli jedynymi właścicielami prywatyzowanych firm.

Wyniki sondażu wpisują się w konkluzje z debaty poświęconej prywatyzacji pracowniczej, która odbyła się w redakcji „Rzeczpospolitej” 11 marca. Uczestnicy spotkania zastanawiali się, które firmy nadają się do tego rodzaju prywatyzacji, czy załogi rzeczywiście chcą brać w niej udział i co powinien zrobić rząd, by im to ułatwić.

[wyimek]Pracownicy chcą kupować prywatyzowane spółki, brakuje im tylko na to odpowiednich środków[/wyimek]

Wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, z którego inicjatywy pod koniec ubiegłego roku rząd przyjął program prywatyzacji pracowniczej, powoływał się na niemieckie i francuskie doświadczenia w tej materii: – Kanclerz RFN Ludwig Erhard, jeden ze współautorów niemieckiego cudu gospodarczego, mówił, że przy budowaniu ładu społeczno-gospodarczego trzeba się opierać na czterech kluczowych punktach: konkurencji, powszechnym zatrudnieniu, stabilności cen i upowszechnieniu własności – wyliczał Pawlak.

Zdaniem wicepremiera ważne jest, by stawiać nie tylko na współodpowiedzialność, ale także na wspólne korzyści. Pracownicy, którzy oprócz wynagrodzenia mają udział we własności, zapewniają sobie długookresową perspektywę związku z firmą, a także lepsze perspektywy warunków życia po przejściu na emeryturę.

Jak podkreślał Waldemar Pawlak, przytaczając wyniki badań Najwyższej Izby Kontroli, ponad 1500 polskich firm zostało sprywatyzowanych w sposób bezpośredni i z dużym sukcesem. Są wśród nich takie, które, zaczynając od prywatyzacji pracowniczej i zapraszając naukowców oraz innych partnerów, osiągnęły sukces nie tylko w skali polskiej, ale i globalnej – jak choćby Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych.

[srodtytul]Do spółki z naukowcami[/srodtytul]

Prezes TZMO Janusz Józefowicz przyznał, że gdy prywatyzowano firmę, udało się przekonać do udziału w tym procesie ponad 95 proc. załogi. – Ale o powodzeniu tego przedsięwzięcia zadecydował również udział pracowników naukowych ze środowiska medycznego – podkreślał Józefowicz. – Dziś na walne zgromadzenia akcjonariuszy przychodzą także rodziny tych, którzy kiedyś kupili akcje.

[wyimek]Dyskusja nad prywatyzacją pracowniczą może zmienić sposób myślenia o gospodarce[/wyimek]

Zdaniem wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza Polska nie powinna mieć kompleksów związanych z tym, że do tej pory sfera pracowniczo-społeczna nie była w naszym kraju doceniana. – Jesteśmy jednym z trzech państw europejskich, które bezpłatnie rozdają akcje pracownicze. Ten leasing pracowniczy już się kończy, bo kończy się też prywatyzacja bezpośrednia. Zostały nam tylko 34 czynne podmioty – mówił Leszkiewicz.

Wiceminister skarbu zaznaczał, że zadaniem jego resortu jest tworzyć równe warunki dla wszystkich podmiotów zainteresowanych udziałem w prywatyzacji, w tym spółek założonych przez pracowników danych firm. Według niego takie spółki uczestniczą już w wielu prywatyzacjach. Zgodnie z unijnymi przepisami oraz polskim prawem Ministerstwo Skarbu nie ma jednak możliwości, by w jakikolwiek sposób forować tego typu podmioty wobec innych potencjalnych inwestorów. – W ramach rządowego programu upowszechniania prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej staramy się upowszechniać własność prywatną – mówił Leszkiewicz. – Tam, gdzie można coś zrobić zgodnie z prawem, staramy się działać. Jak w Krajowej Spółce Cukrowej czy w spółkach z otoczenia rolno-spożywczego, gdzie tworzymy specjalne programy zachęt dla pracowników, plantatorów i innych uprawnionych osób, które mogą skorzystać z tych zapisów – dodał.

Jak podkreślał Leszkiewicz, kluczem do powodzenia programu jest stworzenie takich mechanizmów, by pracownicy i tworzone przez nich podmioty mogły skorzystać z gwarancji, poręczeń czy tańszych kredytów, aby mieli za co kupować prywatyzowane firmy.

– Jeśli ministerstwo przy tej prywatyzacji ma być wyłącznie arbitrem, tzn. oceniać, kto da lepszą ofertę, to miejsca na świadomą politykę rządu w tej materii jest bardzo mało – mówił były minister skarbu Wojciech Jasiński (obecnie poseł PiS i przewodniczący Sejmowej Komisji Gospodarki). – Rząd powinien przede wszystkim zapewnić konkretne narzędzia do umożliwienia udziału załóg w prywatyzacji pracowniczej. Bez takich narzędzi nie da się sprywatyzować dzięki pracownikom firm, które gwałtownie potrzebują inwestycji i kapitału, bo wśród załogi go nie będzie – dodawał.

[wyimek]Prywatyzacja pracowniczo-menedżerska może łatwo prowadzić do konfliktu interesów wśród zarządzających[/wyimek]

Jako narzędzie, które pozwoliłyby zachęcić zatrudnionych w spółkach z udziałem Skarbu Państwa do aktywnego uczestnictwa w ich prywatyzacji, wicepremier Pawlak wskazywał zapisaną w programie możliwość uzyskania poręczenia od Banku Gospodarstwa Krajowego do wysokości 30 mln euro.

– W przypadku gdy w prywatyzacji bierze udział spółka założona przez pracowników, dostają oni 15 proc. akcji – mówił Pawlak, zaznaczając, że pracownicy nie muszą kłaść na stół własnej gotówki. Wkład własny może pochodzić też z kredytu, np. na 20 proc. wartości firmy. Wówczas do dodatkowego skredytowania pozostaje 65 proc. wartości przedsiębiorstwa. Jeżeli uczestnicząca w procesie spółka pracownicza połączyłaby się potem z firmą, którą kupiła, kredyt mógłby spłacać już podmiot powstały z tego połączenia.

[wyimek]Pracownicy często kupują firmę, licząc na to, że gwarantują sobie w ten sposób na wiele lat miejsca pracy [/wyimek]

– Oceniając prywatyzację pracowniczą z punktu widzenia naukowca, trzeba stwierdzić, że mamy do czynienia z drugą falą modernizacji polskiej gospodarki, która zaczęła się mniej więcej w momencie wejścia do Unii – mówił prof. Paweł Ruszkowski z Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. – Oznacza to bezpośrednie zderzenie się naszej cywilizacji, właściwie jeszcze industrialnej, z cywilizacją postindustrialną Europy Zachodniej. Tam istnieją wartości postmaterialne, kultura zespołów, oczekiwanie znacznego stopnia udziału obywateli i pracowników w decyzjach – podkreślał Ruszkowski. Jego zdaniem prywatyzacja pracownicza poza podstawowym celem – doprowadzeniem do prywatyzacji, uruchamia proces zmiany myślenia ludzi o kapitalizmie, o własności i zarządzaniu.

[srodtytul]Zewnętrzny sponsor [/srodtytul]

Zdaniem Jacka Chwedoruka, prezesa Rothschild Polska, w pierwszej kolejności należałoby się zastanowić, jakie firmy nadają się do prywatyzacji pracowniczej. – Moim zdaniem nie jest ich zbyt wiele – mówił Chwedoruk. – To powinny być firmy, które są w stanie na siebie zarobić, mają stabilne przepływy gotówkowe oraz mogą spłacić zadłużenie wynikające z przejęcia przez grupę pracowników.

Poza tym według prezesa Rothschild Polska trzeba zebrać kapitał własny, co wskazuje na to, iż prawdopodobnie oprócz szerokiej grupy pracowników należy szukać kogoś już dysponującego kapitałem. – To może być bogatsza grupa wyższej kadry pracowniczej. Może też być sponsor zewnętrzny – mówił Chwedoruk, zwracając uwagę na zupełnie niezaangażowanych dotąd w prywatyzację inwestorów finansowych dysponujących wielomiliardowymi kwotami euro na Polskę i Europę Środkową, którzy – jego zdaniem – boją się brać w niej udział m.in. ze względu na skomplikowane procedury.

– Trzymałbym się też zasady, która się sprawdziła w naszej prywatyzacji: nic za darmo. Wycena musi być ekwiwalentna do wartości spółki. Co najwyżej możemy traktować firmę jako źródło spłaty tej wartości – mówił prezes Rothschild Polska. – Można to zrealizować w ramach istniejących mechanizmów, być może standardowo dodając punkt dotyczący sprawdzenia takiej metody prywatyzacji oraz wysondowania wśród kadry menedżerskiej i pracowników, czy dysponują wystarczającym kapitałem dla udziału w przedsięwzięciu.

[wyimek]Nie chodzi o to, by preferować spółki z udziałem menedżerów,tylko by nie utrudniać im udziału w prywatyzacji[/wyimek]

Według Waldemara Pawlaka w roli partnerów dla prywatyzacji pracowniczej można wyobrazić sobie np. OFE, które zaangażowały się ostatnio w prywatyzację kopalni Bogdanka.

[srodtytul]Tylko dla małych?[/srodtytul]

Jak podkreślał Jan Guz, przewodniczący OPZZ, pracownicy spółek z udziałem Skarbu Państwa bardzo się interesują prywatyzacją pracowniczo-menedżerską. Tylko nie mają kapitału, żeby w niej uczestniczyć. – Odbieram telefony w tej sprawie i słyszę: panie przewodniczący, niech pan mi powie, czy uzyskamy pomoc finansową? – mówił Guz. – Czy będą preferencje w związku z tym, że kiedyś włożyliśmy w te firmy swoją pracę, zrzekliśmy się trzynastek. Pomóżcie nam. Tymczasem żaden związek – według obowiązującego prawa – nie może powiedzieć pracownikom, że będą mieć preferencje przy sprzedaży, czy dostaną część majątku w leasing, a raty będą rozłożone na długi okres.

Zdaniem Wojciecha Jasińskiego prywatyzacja pracowniczo-menedżerska powinna być realizowana z intencją, aby spółka pracownicza znalazła sobie trwałe miejsce na mapie gospodarczej kraju. Jasiński, podobnie jak większość pozostałych uczestników debaty, jest zdania, że do tego typu prywatyzacji nadają się spółki niezbyt wielkie, zatrudniające maksymalnie kilkuset pracowników, z relatywnie wysoko wykwalifikowaną załogą, które oferują dobrej jakości produkty, co stwarza szansę ich dalszego funkcjonowania na rynku. Jako przykład podał – wymieniany wielokrotnie w tym kontekście także przez wicepremiera Pawlaka – Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Orlenu.

Innego zdania jest prof. Paweł Ruszkowski, według którego prywatyzacja pracownicza nie musi mieć zastosowania tylko do małych i średnich firm. – Nie bałbym się takich wyzwań jak Poczta Polska, Polskie Koleje Państwowe, energetyka – mówił Ruszkowski. – Trzeba zaproponować takie rozwiązanie, żeby spółki pracownicze i samorządowe zajęły się tym obszarem. Warto przełamać przyzwyczajenie prywatyzowania wszystkiego według jednego schematu. Być może w PKP trzeba przez pięć lat przygotowywać mentalnie pracowników, żeby to się udało, ale warto spróbować.

W opinii Grażyny Magdziak, eksperta prywatyzacyjnego Business Centre Club, rząd powinien zaznaczyć, że do prywatyzacji pracowniczej nadają się jedynie firmy nieposiadające dużego majątku. – Inaczej nie wyjdziemy nigdy z błędnego koła wyceny uwzględniającej ten majątek – mówiła Grażyna Magdziak. – I zawsze będzie potem pokusa różnego autoramentu urzędów, żeby sprawdzać, kto stał za tym, że dany majątek został przekazany konkretnej spółce, a potem ona to sprzedała. Tak jest choćby w przypadku wielu PKS. Gdyby ich pracownicy chcieli zawiązać spółkę, to najpierw trzeba byłoby oddzielić od tej prywatyzacji warte wiele milionów złotych grunty.

[srodtytul]Prywatny właściciel czy wieczny pracownik[/srodtytul]

Zdaniem Grażyny Magdziak pracownikom kupującym firmę wydaje się, że będą w niej pracować zawsze. – Tymczasem oni mają się stać właścicielami, mając świadomość, że nie zawsze będą pracownikami. Jeżeli obniżymy cenę tych firm poprzez oddzielenie majątku i zapewnimy załogom dostęp do kredytów, to pracownicy zaczną się zachowywać jak prywatny właściciel, który chce rozpocząć działalność i idzie po kredyt – mówiła przedstawicielka BCC. Jej zdaniem wyklucza to z kręgu uczestników prywatyzacji pracowniczej takie spółki jak PKP czy Poczta Polska.

Z tą tezą nie zgodził się przewodniczący OPZZ Jan Guz, twierdząc, że pracownicy jednak kupują sobie miejsca pracy. – Dlatego rząd, podejmując decyzję o sprzedaży, musi mieć świadomość, że dany zakład będzie nadal funkcjonował. Nawet poważna restrukturyzacja nie spowoduje, że 90 proc. pracujących w nim ludzi zostanie zwolnionych, tylko znacznie mniej – przekonywał Guz.

Według Jacka Chwedoruka w dyskusji o prywatyzacji pracowniczej można mówić o programie minimum i maksimum. – Minimum nie jest takie, by spółki pracownicze z udziałem menedżerów były preferowane, tylko by nie miały trudniejszej drogi do prywatyzacji – mówił Chwedoruk, przywołując ginące już pojęcia tzw. prywatyzacji nomeklaturowej i innych związanych z tym negatywnych zjawisk. – Przy prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej jest też bardzo blisko konfliktu interesów. Trzeba się zastanowić, jak menedżerowie kierują firmą, jeśli mają świadomość, że za chwilę staną po drugiej stronie – jako jej właściciele. Dlatego należałoby ustalić takie zasady podejścia do tej prywatyzacji, żeby nie była podejrzana – może coś na kształt corporate governance dla spółek giełdowych, które ułatwiłyby dialog przyszłej spółki pracowniczej z ministerstwem? – zastanawiał się prezes Rothschild Polska.

Z kolei w planie maksymalnym rząd dostarczałby pracownikom cały pakiet możliwości pozyskania kapitału. Obecni na debacie mieli jednak wątpliwości, czy wystarczyłyby w tym celu gwarancje kredytowe.

Zdaniem Chwedoruka mogłyby to spowodować podrożenie całego programu, bo trzeba byłoby brać pod uwagę koszt kredytu plus koszt gwarancji. – Wchodzimy wówczas w dosyć niebezpieczne zjawisko, na którym się poślizgnęło wiele funduszy w ostatnich dwóch latach. Nałożyły za dużą tzw. dźwignię na te kupowane firmy. Okazało się, że mają ujemną wartość kapitału w pewnym momencie i muszą renegocjować umowy z bankami – mówił Chwedoruk.

Uczestnicy debaty zgodzili się, że klucz do powodzenia rządowego programu leży tylko częściowo w dostępie do kredytów. Pracownikom potrzebny jest też kapitał własny, bo gdyby aprobowano uzbieranie całej kwoty z kredytu, oznaczałoby to, że rząd sprzedaje spółkę znacznie poniżej wartości. Inaczej program nie miałby szans powodzenia – chyba że rząd złamałby jednak zasady i dał (tak jak początkowo planowano, rozważając prawo pierwokupu) preferencje spółkom pracowniczym albo dał im do zrozumienia, że będą od razu na straconej pozycji w stosunku do inwestora z kapitałem.

Standardowo udział kapitału własnego powinien być przy kredytach utrzymany na poziomie 20 – 30 proc., ale banki – przy niepewnych przyszłych zyskach związanych z sytuacją finansową na świecie – oczekują dziś około połowy kapitału własnego. Przyjmując, że średniej wielkości firma może być warta 100 mln zł, pracownicy musieliby więc pozyskać średnio 50 mln zł, a z reguły – jeśli dysponują własnymi środkami – jest to kilka, kilkanaście milionów. Dlatego rozmowy ze sponsorami, np. funduszami emerytalnymi, wydają się nieuniknione.

[ramka][srodtytul]Miliardy na prywatyzację pracowniczą [/srodtytul]

Na realizację programu wspierającego prywatyzację pracowniczą ma do końca 2011 r. z budżetu państwa trafić 3 mld zł. Prywatyzacja pracownicza to forma przekształceń własnościowych, w której pracownicy i menedżerowie przejmują część lub całość akcji sprzedawanego przedsiębiorstwa, a następnie zarządzają firmą jako jej właściciele. Rząd przyjął program wspierania prywatyzacji pracowniczej, forsowany przez Ministerstwo Gospodarki, pod koniec ubiegłego roku. Najważniejsze jego założenia to wsparcie aktywności pracowników, zwiększenie zainteresowania samorządu terytorialnego udziałem w prywatyzacji oraz upowszechnienie własności obywatelskiej. Beneficjentami programu mają być spółki aktywności obywatelskiej, założone przez pracowników, z udziałem m.in. jednostek samorządu terytorialnego.[/ramka]

Polacy mówią „tak” prywatyzacji pracowniczej – wynika z sondażu GfK Polonia przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej” między 4 a 8 marca na próbie 979 pełnoletnich osób. Zwolennikami czynnego udziału pracowników w prywatyzacji firm jest aż 76 proc. badanych. Większość z nich (51 proc.) uważa jednak, że powinien być to udział częściowy. Tylko 21 proc. jest zdania, że należałoby przekazywać całe firmy w ręce zatrudnionych. Według 15 proc. ankietowanych załogom nie należą się żadne preferencje.

Pozostało 97% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy