– Kupowanie dzieł sztuki to najbardziej nobilitująca forma inwestowania. Jeśli wydajesz pieniądze na sztukę, to znaczy, że nie tylko masz już wszystko, ale do tego jesteś estetą. Niektórzy milionerzy przeszli do historii tylko dlatego, że przekazali swoje kolekcje do muzeów – mówi Andrzej Starmach, właściciel Starmach Gallery.
Polski rynek sztuki jest jeszcze mało przejrzysty, ciągle w fazie rozwoju. Obraz czy rzeźba to nadal towar luksusowy, i to nie tylko ze względu na cenę. Nie wszyscy, których stać na kupowanie sztuki, czują potrzebę jej posiadania, obcowania z nią na co dzień. Ostatnio widać większe zainteresowanie sztuką ze strony inwestorów wycofujących pieniądze z giełdy.
Nadal najlepiej sprzedają się prace artystów już uznanych: Tadeusza Kantora, Jerzego Nowosielskiego, Stefana Gierowskiego, Henryka Stażewskiego. Zakup prac tych klasyków można przyrównać do pewnej lokaty bankowej. Ceny nie powinny być już niższe, a te, które kilka lat temu były uważane za „sufitowe”, w porównaniu z obecnymi wydają się okazją.
Podobnie jest z innymi klasykami, m.in. z Jonaszem Sternem, Marią Jaremą i Tadeuszem Brzozowskim. Pod koniec lat 80. ich dzieła kosztowały od 100 do 300 dolarów, a teraz od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych. Jeszcze stosunkowo niedawno można było zdobyć obraz Jaremy za 4 tys. zł, dziś trzeba wyłożyć ponad 200 tys. zł.
Słynne wirujące koła Wojciecha Fangora 20 lat temu były do kupienia za kilka tysięcy złotych, teraz ich cena dochodzi do 200 tys. zł. W Galerii Stefana Szydłowskiego są do nabycia trzy gigantyczne, wyjątkowe jego dzieła z naklejką nowojorskiego Guggenheim Museum, gdzie były wystawiane. Każde kosztuje 600 tys. zł. Fangor jako jedyny polski twórca miał w Guggenheim Museum indywidualną ekspozycję.