Dziś mam wrażenie, że to był tylko sen. Oto pokaźne wierzby rozsiadłe przy wąskiej asfaltowej drodze, zasłaniające widok na niewielką podlaską wioskę nad rzeczką. Na jednej niżej podpisany, z aparatem Praktika z potężnym obiektywem lustrzanym MTO 1000 mm produkcji radzieckiej celował na zmianę w dwie ciemne dziuple. A celował, bo w obu, umieszczonych na sąsiednich wierzbach, gniazdowały kraski.
[srodtytul]Dwie wierzby, dwie pary [/srodtytul]
Bajkowo niebieskie ptaki co rusz przysiadały na suchych kikutach odrastających od rosłych konarów. Tylko fotografować! Choćby nawet na filmie Orwo, bo tylko taki był wtedy w moim posiadaniu, i to w aptekarskiej dawce kilku rolek.
Właśnie. Nie było wtedy kolorowych filmów. Ale za to były jeszcze w mazowieckim, podkieleckim czy podlaskim krajobrazie te... kolorowe ptaki! Czaty na wierzbie, które tu wspominam, miały miejsce w 1978 roku. Dziś w tym miejscu stoi przydrożna knajpa, nie ma już wierzb, a przede wszystkim od dawna nie ma krasek. A w owym czasie były w tej okolicy nieledwie pospolite. Prawie każda słoneczna i wśród łąk położona wioska miała swoją parę krasek albo i dwie. Dlatego lekceważyłem je, a skupiałem się na rzadkich gatunkach, jak bocian czarny, żuraw, bielik, orliki. Tymczasem, po trzydziestu latach, okazuje się, że te wszystkie gatunki pozostały w krajobrazie, kraski zaś zniknęły. I wtedy dopiero zrozumiałem, że nie mam przyzwoitych zdjęć tych prawdziwych klejnotów natury. Wstyd.
Kiedy zaprzyjaźniony ornitolog 20 lat po tamtych pierwszych sesjach przewiózł mnie po Podlasiu, pokazując stanowiska krasek, było ich już ledwie kilka. Patrząc na ich otoczenie, trudno było doprawdy dojść, dlaczego ptaki są akurat tylko tutaj, a nie w 100 podobnych miejscach obok. Ale to zagadka, której wciąż ornitolodzy nie potrafią rozwikłać.