W wiosenny wieczór ulica handlowa wiodąca do głównych zabytków Stambułu – bazyliki Hagia Sophia i Wielkiego Meczetu – jest prawie pusta. Turystów jak na lekarstwo, więc nasza kilkuosobowa grupka budzi żywe zainteresowanie restauracyjnych naganiaczy i sprzedawców toreb z logo Louisa Vuittona i Dolce & Gabbana, które mało przekonująco udają oryginały. Z nadzieją obserwują nas okutane w chusty kobiety, które na chodniku rozłożyły włóczkowe skarpetki i dziecięce butki, a sprzedawca kolczyków zagaduje skąd jesteśmy. – Z Polski? Bardzo współczuję. To była straszna katastrofa (z 10 kwietnia – red.) – dodaje w płynnej angielszczyźnie, nie zapominając jednak zapytać, czy przypadkiem nie chcemy czegoś kupić. Jeśli nie kolczyki, to może dywan...
[srodtytul]Powrót do normalności[/srodtytul]
Duch przedsiębiorczości zawsze był u nas bardzo silny – podkreśla Deniz Saral, szef programów zarządzania na Webster University w Genewie, Turek, który od 20 lat mieszka w Szwajcarii. – To dlatego, że Turcy zawsze musieli ciężko pracować, by zarabiać na życie. Nikt tutaj nie liczy, że państwo będzie się nim opiekowało. Ubogi chłop kupuje mały wózek i zaczyna sprzedawać z niego pomarańcze, zamiast czekać, aż rząd zapewni mu pracę – opowiada i dodaje, że choć turecka gospodarka odczuła skutki światowego kryzysu, to teraz wraca do normalności.
I tego powrotu nie utrudnią problemy Grecji. – Grecja to ten sam model działania co Islandia; zawsze wydawali więcej, niż wynosiły ich dochody. Nie myśleli o przyszłości tak długo, jak udawało się pożyczać. Turcja to co innego – podkreśla z pewną wyższością Saral.
O tym, że Turcja to co innego niż Grecja czy zagrożone finansową zapaścią Portugalia i Hiszpania, przekonują nie tylko – co oczywiste – przedstawiciele tureckich władz, ale też zagraniczni analitycy. Ci ostatni w cytowanych przez agencje komentarzach chwalą turecką gospodarkę.