Takie na przykład, jak dekady spokojnego rozwoju w latach 50. i 60., kiedy Europa Zachodnia stopniowo zbliżała się pod względem poziomu życia do USA. Kiedy w gruncie rzeczy nie wiedziano, co to wysoka inflacja, recesje były krótkotrwałe i płytkie, skutecznie zwalczano bezrobocie, rósł dobrobyt.
Oczywiście lata te były spokojne tylko z gospodarczego punktu widzenia – bo mieszkańcy Europy Zachodniej jednocześnie wiedzieli, że toczy się zimna wojna, która w wyniku jakiegokolwiek kryzysu może przemienić się w całkiem gorący światowy konflikt nuklearny. Ale w gospodarce było nudno.
Nam nie było dane z takiej nudy wówczas korzystać. W komunizmie zawsze było ciekawie, zawsze mogło dojść do kryzysu, nigdy człowiek nie wiedział, czy zdobyty najwyższym wysiłkiem choćby skromniutki poziom życia da się utrzymać. Kiedy tylko komunizm upadł, uwierzyliśmy, że teraz nudne czasy nadejdą i u nas. Naiwni!
Proces transformacji od komunizmu do gospodarki rynkowej można określić na różne sposoby, ale na pewno nikt nie powie, że była to nuda. Szansa nudnych czasów pojawiła się dopiero wówczas, gdy przebyliśmy najtrudniejszy odcinek drogi i wstąpiliśmy do Unii.
Ale ledwie nuda zaczęła nam smakować (zwłaszcza wtedy, kiedy doprawiło się ją unijnymi pieniędzmi i gwałtownie rosnącymi inwestycjami zagranicznymi), okazało się, że to nie dla nas. Przyszedł wielki kryzys finansowy, kończąc szybko ułudę nudy. I choć pozostawaliśmy – jak powszechnie wiadomo – słynną zieloną wyspą na wzburzonym morzu, nikt nie miał wątpliwości, że znów jest ciekawie.