Rz: Co by pan dziś na polskim rynku sztuki kupił na inwestycję?
Andrzej Starmach:
Sztuki nie można traktować tylko jako zakupu inwestycyjnego. Najlepiej, jeśli jest to połączenie pasji kolekcjonerskiej lub chęci posiadania pięknego przedmiotu z kalkulacją inwestycyjną. Każdemu, kto przychodzi do mojej galerii i mówi: „Chcę kupić jakiś obraz, żeby za pięć lat sprzedać go z zyskiem", odradzam taki zakup. Mówię: to nie u mnie. Ja takich rad nie udzielam ani takich gwarancji nie daję, bo są niemożliwe. Gdybym wiedział, co za parę lat podrożeje, dawno byłbym milionerem, a na pewno nie jestem!
Marszand mówi do klienta: „Kupuj tylko to, co ci się podoba". Nie jest to rodzaj asekuracji? Jeśli klient nie zarobi na inwestycji, marszand może powiedzieć: „Sam pan wybrał obraz, bo się panu podobał!"
Nigdy nie dawałem klientom gwarancji, że zarobią na kupowanych u mnie obrazach. Czy jakaś giełda daje panu redaktorowi gwarancję, że zarobi pan na zakupie akcji? Na giełdzie płaci pan pieniądze i w dodatku kupowany towar nie nadaje się do oglądania...