Depozyt bankowy, klasyczny instrument bankowości komercyjnej, bo to podstawowe źródło kreacji pieniądza bankowego, stał się niepopularny, z tendencją do zanikania. Same banki zaczęły budować różne wehikuły na rynku finansowym, dające atrakcyjniejszą rentowność niż klasyczny depozyt. W tych warunkach tylko ludzie bez refleksu i nieumiejący liczyć trzymali pieniądze na lokatach w banku. Nie trzeba dodawać, że łączna suma wkładów bankowych gwałtownie topniała.
Kredyt bankowy to instrument dla niezaradnych.
Podobne „moralne" zużycie dotknęło kredytów bankowych. Wziąć kredyt bankowy to był „obciach" w światku gospodarczym. Trendy było ciągnięcie pieniędzy z rynku finansowego: emisja papierów komercyjnych, certyfikatów inwestycyjnych, emisja kapitału i oczywiście oferta publiczna na rosnącej giełdzie. Ta nieatrakcyjność kredytu brała się stąd, że w świecie kredytów panowały tradycyjne procedury oceny ryzyka, analizy ekonomiczne, ocena zdolności kredytowej, twarde zabezpieczenia, monitoring kondycji finansowej itd. A na rynku finansowym wystarczały dobry prospekt i rating agencji zewnętrznej. One miały w tym czasie tyle roboty, że nie miały mocy przerobowych, ale nikomu nie odmawiały.
Marże kredytowe dla przedsiębiorstw spadają, a limity rosną
W tych warunkach dla powstrzymania spadku dochodów z działalności kredytowej banki wpadły w spiralę: w celu zachęcenia mimo wszystko klientów do brania kredytów obniżały ich cenę, czyli marżę, a aby zrekompensować sobie ubytek przychodów z tego powodu, podwyższały limity zaangażowania, podwyższając skalę ryzyka, czyli potencjalnej straty.
Loan to value (wartość kredytu w stosunku do wartości zabezpieczenia, np. nieruchomości, LTV) do 120 proc.